Może to dziwne, ale tak naprawdę w ogóle nie miałam ochoty popłynąć na Szkołę pod Żaglami. Dowiedziałam się od niej od mojej koleżanki z klasy – Julii. Opowiadała z zapałem o przygodzie, która może być największą w naszym życiu, o wspaniałym kapitanie.

Nie byłam w najmniejszym stopniu przekonana.

Julia przypuściła inny atak.

– Przecież jesteś taka wysportowana! Biegasz o wiele lepiej niż ja, pływasz też szybciej, z anglika masz same piątki i mogę się założyć, że podciągniesz się trzy razy na drążku!

No cóż… Niby to nie było kłamstwo, ale jakoś mnie nie ruszyło. W końcu powiedziałam, że aby jej potowarzyszyć i zmotywować mogę wysłać zgłoszenie. Inna sprawa, że ona je wysłała ostatniego możliwego dnia.

Miałam wolontariat… Zawsze lubiłam pomagać ludziom. Moimi podopiecznymi było wspaniałe starsze małżeństwo: pan Zbyszek i pani Zosia. Pomagałam w organizacji rajdów dla dzieci, byłam w szkolnym Caritasie, a przede wszystkim zyskałam nową podopieczną – Martę, dziewczynę na wózku inwalidzkim.

Był jednak jeden problem. Często wyjeżdżałam na kolonie wakacyjne, ale przyznaję się bez bicia, że na każdym z nich (a trwały zaledwie po dwa tygodnie) płakałam w poduszkę za rodzicami. A tu nagle– pac! – dwa miesiące z dala od rodziców, nawet nie ten sam kraj, o oceanie nie wspominając. Nie żebym się bała, ale zawsze byłam bardziej wrażliwa i sentymentalna, niż np. moja młodsza siostra Łucja.

To był mocny argument, który szybko osłabł, kiedy usłyszałam, że będą tam Rosjanie. Niby nie lubimy Rosjan, ale nie o to chodziło. Uczę się od dziewięciu lat rosyjskiego i chcę zostać w przyszłości tłumaczem lub dyplomatą… To mogło się przydać.

Uległam i, choć z początku niechętnie, zaczęłam się interesować SzPŻ. Wchodziłam od czasu do czasu na stronę Szkoły i Żeglujmy Razem. Liczyłam kandydatki: osiemdziesiąt – to dość duża liczba przeciwniczek. Mimo to po jakimś czasie po prostu o tym zapomniałam. Zanurzyłam się całkowicie w życie szkolne.

Pewnego dnia dostałam maila od p. Boska, który koordynował nasze działania: „Prosimy przysyłać formularze wolontariatu”.

Wysłałam.

Jakiś miesiąc przed zawodami w Giżycku zaczęłam ćwiczyć. To jednak mocno przesadzone słowo. Przebiegłam się może trzy razy. Nauczyłam się podciągać. Pływałam raz w tygodniu, więc dodatkowe lekcje sobie po prostu odpuściłam. Dwa tygodnie przed zawodami zaczęłam robić brzuszki. Tydzień do zawodów wkułam wszystkie możliwe słówka od p. Boska (w ogóle ich nie było na teście).

Mieszkam w Gdyni. Do Giżycka niby nie jest specjalnie daleko, ale podróż zajęła nam ponad pięć godzin. Julka i jej tata oczywiście też przyjechali. Nawet z nami, jednym samochodem! Rozmawiałyśmy po drodze. Koleżanka bez przerwy mnie motywowała.

Nie mogę zapomnieć o najważniejszym punkcie podróży: wjechaliśmy do Gietrzwałdu, do Sanktuarium Maryjnego. Pomodliłyśmy się i złożyłyśmy intencje – następnego dnia rano babcie będą się za nas modlić :). Poszłyśmy do źródełka i wzięłyśmy do butelek trochę cudownej wody. Złożyłam też prywatne obietnice.

Następny przystanek – Giżycko!

Nie będę się rozpisywać na temat zawodów sportowych.

Nie byłam w niczym najlepsza.

 

Poznałam super dziewczynę Olgę, która była mniej więcej mojego wzrostu, czyli dość niska.

Czekaliśmy w sali na ogłoszenie wyników. Siedziałam koło mojej koleżanki.

Na środek wyszedł Kapitan. Zaczął czytać:

– Basia…, Julia…, Olga…, Zuzia…, Maja…, Julia…, .Sylwia…

– Jedziemy na rejs pocieszenia – szepnęłam Julce na ucho.

Nie byłam zawiedziona.

Nagle ktoś z rodziców zawołał, że nie ma jednej dziewczyny.

Kapitan zmarszczył brwi, bo zaczął już czytać listę chłopców.

– Jeszcze raz: Basia…, Julia…, Martyna…, Ol…

Nie zdążył. Przeszkodziła mu fala oklasków. Wstałam zgarbiona i podeszłam na środek.

Kapitan mi pogratulował.

Więc dostałam się. I to jako trzecia!

I tak, dwa miesiące później, popłynęłam w nieznane…

 

PS. Zapomniałam dopisać, że wypełniłam obietnicę daną Matce Bożej (tylko Jej zawdzięczam, że się dostałam). I że Julia nie kłamała 🙂 Poza tym to moja najlepsza przyjaciółka, bo po zawodach zachowała się naprawdę szlachetnie, ale o tym napiszę następnym razem.

 

 

Martyna Szoja
18 stycznia 2016

Zdjęcia: Zbigniew Bosek


Martyna Szoja mieszka w Gdyni. Po rocznych kwalifikacjach (2014/2015), będąc w trzeciej klasie gimnazjum, została uczennicą Szkoły Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego – edycja 2015, polsko-rosyjska.
Przepłynęła w 32-oso­bowej załodze szkolnej na Pogorii trasę z Amster­damu (przez Lerwick, Vigo, Leixões, Cascais, Porto Santo, Gibral­tar, Malagę, Baleary, Bonifacio, Porto Santo Stefano) do Civitavecchia.

Uprawia gim­nasty­kę artys­tyczną i pły­wanie.
W gdyń­skich zawo­dach Aquathlon zajmo­wała miejsca V (2014) i IV (2015); II  miejsce w Mię­dzy­na­ro­do­wym Festi­walu For­macji Gim­nas­tyczno-Tanecz­nych o Grand Prix Prezy­denta Mias­ta Gdynia Gim Show 2014, I miejsce w wo­je­wódz­kim konkur­sie tanecz­nym Show Dance (2013); fina­listka (2013) Konku­rsu Twór­czego Uży­wania Umysłu „Wyspa Zagadek”; finalistka kuratoryjnego konkursu polonistycznego 2015 („mam dzięki temu dodatkowe punkty : )”).


 

Tekst opublikowany 4 marca 2016

 

► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną