Ostatnio dopadły mnie dolegliwości zmuszające do siedzenia (a nawet leżenia) w domu. Aby kompletnie się nie zanudzić wojnami politycznymi serwowanymi przez wszystkie stacje telewizyjne, sięgnąłem po książki, a dokładniej mówiąc po stare książki.

Przeglądając półki biblioteczne znalazłem książkę Mariusza Zaruskiego Wśród wichrów i fal[1].

Mariusz Zaruski – Wśród wichrów i fal, okładka wyd. II (pierwsze powojenne; Warszawa, Sport i Turystyka, 1958)

Pomyślałem, że warto przypomnieć sobie, na jakich jachtach i jak żeglowano w przedwojennym pionierskim okresie żeglarstwa polskiego.

Jedno z pierwszych opowiadań w tej książce to opis żeglugi na jachcie Halina[2]. Generał Zaruski wspomina rejs, w którym przy ciężkiej pogodzie jacht wszedł do portu Piława (Pillau, ówczesne Prusy Wschodnie). Pomimo sztormowej pogody zmuszony jednak został do wyjścia z portu i z trudem – pomagając sobie kapryśnym silnikiem (Volvo Penta produkcji szwedzkiej) – dotarł do Gdyni.

Pomyślałem sobie, że nie tak wiele się zmieniło, bo już po wojnie żeglując na jachtach takich jak Nike czy Bolko też miałem do czynienia z takimi samymi silnikami. To samo w jakimś sensie dotyczyło portu Piława.

W 1957 roku podczas rejsu jachtu Generał Zaruski[3] (w którym uczestniczyłem) sztormowa pogoda zmusiła kapitana[4] do wejścia do portu Bałtyjsk (taka była nowa nazwa Piławy, no i państwo było już inne). Był to port tylko wojenny i choć co prawda nas nie wyrzucono, ale zejść na ląd nie pozwolono i gdy tylko wiatr zelżał, musieliśmy go opuścić. Pociechą był fakt, że Marynarka Wojenna ZSRR dostarczyła nam na pokład beczkę ogórków i parę pęt suchej kiełbasy (na jakiekolwiek zakupy też nie zezwolono).

1949: s/y Gen. Zaruski
Fot. Edward Krokowski

Przeglądając dalej książkę Gen. Zaruskiego rzuciłem okiem na opowiadanie „Cztery miesiące na jachcie ‘Temida I’ w r. 1934”.

1934: s/y Temida I
Fot. J. Rylski[5]

W przypisach zamieszczone są składy załóg. Moją uwagę zwrócił „H. Fronczak – zastępca kapitana”. Dlaczego? Przecież to dawne przedwojenne czasy.

A jednak dla mnie okazały się nie tak dawne, bo nagle uświadomiłem sobie, że Henryk Fronczak egzaminował mnie na egzaminie kapitańskim w 1961 roku. Zdawałem u niego egzamin z Oceanografii i Locji. Pamiętam, że dość dogłębnie męczył mnie pytaniami dotyczącymi pływów i wydusił ze mnie dopowiedź, że „prądy pływowe osiągają największą szybkość w połowie okresu między niską, a wysoką wodą”.

 

Ożyły też inne wspomnienia dotyczące ludzi z tamtych czasów, których jako młody chłopak poznałem po wojnie. Przypomniałem sobie, że moimi egzaminatorami na egzaminie kapitańskim w 1961 roku byli:

  • Włodzimierz Głowacki, który zadał mi słynne pytanie „Który dokument statku jest najważniejszy?”, co spowodowało poważną dyskusję pomiędzy nim, a Delegatem Ministra Żeglugi obecnym na egzaminie.
    „Oczywiście Certyfikat Okrętowy” – to kapitan Głowacki.
    „Oczywiście Karta Bezpieczeństwa” – to Delegat Ministra.
    Później była długa dyskusja obu panów, a ja zostałem całkowicie zapomniany.
  • Michał Sumiński, który egzaminował mnie z teorii manewrowania. Podobnie jak Henryk Fronczak, wydusił ze mnie stwierdzenie, że wchodząc do Ustki w warunkach sztormowych „należy nieść nie nadmiernie zredukowane ożaglowanie, aby zachować możliwie dobrą zdolność manewrową”, pomimo, mojego zdecydowanego twierdzenia, że do Ustki w żadnym przypadku nie wchodziłbym w warunkach sztormowych.

Tak więc dzięki wyciągniętej z półki bibliotecznej książce odżyły wspomnienia z dawniejszych czasów. ■

Ziemowit Barański
16 sierpnia 2021

Cykl „Na marginesie lektury Wśród wichrów i fal”:

Część I
►► 20 sierpnia 2021 Ziemowit Barański: Historie żywe. ◄ ◄

Część II
►► 27 sierpnia 2021 Ziemowit Barański: Oznakowanie. ◄ ◄

Część III:
►► 3 września 2021 Ziemowit Barański: „Dawna” nawigacja. ◄ ◄

Część IV:
►► 10 września 2021 Ziemowit Barański: Radionawigacja. ◄ ◄

 


[1] Zaruski, Mariusz. Wśród wichrów i fal. [wstęp i przypisy Bronisław Miazgowski; wyd. II]. Warszawa : Sport i Turystyka, 1958. (przypis: Ziemowit Barański)

[2] Halina – LOA = 8,5 m, 44 m2 żagla. (przypis: Ziemowit Barański)

[3] STS Gen. Zaruski – kecz gaflowy, kadłub drewniany; budowa: 1939; wodowany: 1940; stocznia: B. Lunds Skepps- & Yachtvarv, Ekenäs, Szwecja; dł. 25,32 m; szer. 5,88 m; zanurz.: 3,26 m; wys. masztów: 37 m; pow. ożagl.: 327 m2; nr na żaglu: PZ 4 (dawn. XXXI PZ-4); nazwy: Kryssaren (1940-1946), Generał Zaruski (1946-1950), Młoda Gwardia (1950-1957), Mariusz Zaruski (1957-1969), Generał Zaruski (od 1969); obecny armator: MOSiR Gdańsk.

[4] Był nim kpt. Józef Lesiak; II oficerem był Bolesław Kowalski; ja byłem asystentem nawigacyjnym II wachty; porty: Gdynia, Leningrad, Hanko, Sztokholm, Bałtyjsk, Gdynia; rejs trwał od 3 września do 9 października 1957 r.; dł. trasy: 1728 Mm. (przypis: Ziemowit Barański)

[5] Heinrich, Antoni. „Regaty morskie Gdynia – Visby”. Sport Wodny (dwutygodnik poświęcony sprawom wioślarstwa, żeglarstwa, pływactwa, turystyki wodnej i jachtingu motorowego). 1934, nr 12 (1 zeszyt lipcowy), rok X; str. 226.


PS.

Tego opowiadania nie znajdziecie w książkowej antologii opowieści kpt. Ziemowita, choć kilka opowiadań rozwija szczegóły opowiedzianych tu historii.
Jest tam za to co najmniej 30 opowiadań nie publikowanych nigdzie indziej.
► Sięgnijcie po książkę!

 

 

 

 


► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną