„Helikon” to hasło magiczne, niezwykłe i niepowtarzalne. 

„Helikon” to nazwa pierwszego w Polsce klubu jazzowego, założonego w Krakowie w roku 1956, gdy jazz jeszcze wychodził z podziemia, a władza nie miała (na szczęście) żadnego pomysłu, co zrobić ze zgrają brodatych muzyków, którzy – chociaż na ogół jeszcze wtedy odziani w garnitury – grali coś, co nie dawało się nijak wpasować w kanony estetyki Żdanowa.

Kraków, ul. Św. Marka 15
(Tusiewicz, Grzegorz. Krakowski Jazz-Klub „Helikon” 1956-1969; IV str. okł.)

Tam rozpoczynali karierę jazzmani, którzy w przyszłości mieli się stać jazzową elitą Polski i świata (porządek alfabetyczny): Wojciech Karolak, Krzysztof Komeda, Andrzej Kurylewicz, Adam Makowicz, Janusz Muniak, Jacek Ostaszewski, Zbigniew Seifert, Stanimir „Csani” Stanczew, Tomasz Stańko i wielu, wielu innych.

Sytuacja w klubach Krakowa wyglądała następująco: klub „Pod Jaszczurami” był oficjalnym i uznanym klubem studenckim, Piwnica „Pod Baranami” ze swoim polityczno-artystycznym kabaretem była miejscem tolerowanym przez władze jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, zaś klub „Helikon” był miejscem zupełnie offowym, niekontrolowalnym, gdzie de facto nie obowiązywały ograniczenia typu cenzuralnego. Odbywały się tam, poza koncertami i próbami zespołów, wernisaże i spotkania poetyckie. Gościł na jednym z nich Allen Ginsberg – czołowy poeta amerykańskiej beat generation. Tyle legenda.

Lokal liczył w sumie nie więcej niż 80 metrów kwadratowych plus toaleta i był pozbawiony wszelkich wygód. Wzdłuż ścian były zamontowane ławy drewniane, a na sali były ustawione proste stoliki i takież krzesła. W jednym rogu bar, w drugim fortepian, przy ścianie zamykane biurko, które mieściło dokumenty klubu i Stowarzyszenia Krakowski Jazz Klub Helikon. Nie było ogrzewania, co było szczególnie dotkliwe dla rezydentów. Ściany zdobiły plakaty i malowidła artystów, głównie Wiesława Dymnego. Wejście z ulicy św. Marka przez drewniane drzwi, które z biegiem czasu z zamykanych na zamek zamieniły się w zapierane od wewnątrz ławą. Na ulicę św. Marka wychodziło też jedyne umieszczone w gotyckim wgłębieniu okno klubu. Grubość muru, oraz wielkość tego okienka w tym miejscu sprawiały, że światło dzienne prawie nie docierało. 

„Helikon” – polichromia Wiesława Dymnego
(Tusiewicz, Grzegorz. Krakowski Jazz-Klub „Helikon” 1956-1969; str. 77)

Tak pisze o rzeczywistości tamtych lat Grzegorz Tusiewicz – autor antologii Krakowski Jazz-Klub „Helikon” 1956-1969 – wspomnienia, impresje i relacje.

 

 

 

 

 

 

 

Tusiewicz, Grzegorz. Krakowski Jazz-Klub „Helikon” 1956-1969 – wspomnienia, impresje i relacje.
Kraków : Polskie Wydawnictwo Muzyczne, 2006.

 

Tusiewiczowi udało się zdobyć – w niektórych przypadkach właściwszym określeniem byłoby „wydrzeć” – wspomnienia 44 osób, które „Helikon” zakładały, które w „Helikonie” grały, dzięki którym „Helikon” stał się mekką, oazą i enklawą jazzu w Polsce. Wśród nich są takie Helikonowe tuzy jak (kolejność alfabetyczna, wybór przypadkowy): Jan Byrczek, Dave Getz, Andrzej Jakóbiec, Jan Jarczyk, Wojciech Karolak, Lucjan Kaszycki, Jacek Ostaszewski, Stanisław Raczyński, Zbigniew Raj, Tomasz Stańko, Janusz Stefański, Leszek Żądło.

Plakat Zaduszek Jazzowych
(Tusiewicz, Grzegorz. Krakowski Jazz-Klub „Helikon” 1956-1969; il. str. 61)

W ich relacjach, nawet jeśli pisanych niezawodowym piórem, wraca i ożywa magia tamtych dni. Do tego dołączone są zdjęcia z prywatnych zbiorów, rysunki, reprodukcje obrazów, przedruki artykułów.

Wpis po kolejnym (XVIII) wernisażu w Helikonie
(Tusiewicz, Grzegorz. Krakowski Jazz-Klub „Helikon” 1956-1969; il. str. 58)

Są recenzenci, którzy na antologię Tusiewicza wybrzydzają: za mało komentarzy, za mało redakcyjnej ingerencji w styl wypowiedzi, za mało danych, za dużo sprzeczności. Ich prawo krytykować, choć żaden z malkontentów do dziś się nie pokwapił, by siąść i brakujące rozdziały historii „Helikonu” dopisać – tak, jak uważa, że powinny wyglądać.

Tusiewicz zostawił pole do popisu wszystkim – we wstępie napisał bowiem wyraźnie, czym antologia jest, a czym nie jest. Chwała mu za to, że zgromadził tak bogaty materiał źródłowy i ocalił od zapomnienia kawałek historii, ważnej nie tylko dla muzyki i grupy nią zainteresowanej, ale dla kultury narodowej w jednym z najtrudniejszych okresów.

 

Autor wybaczy mi, mam nadzieję, zamieszczenie obszernego cytatu z jego książki (załącznik jest niżej), bo czynię to pro publico bono, żeby zademonstrować, że całość jest lekturą pasjonującą. Ale ogół – ogółem, a bez prywaty ani rusz. Jest więc i prywata, a nawet dwie:

♦  W załączonym fragmencie – opowieści Włodzimierza Palusińskiego, krakowskiego projektanta grafiki i reżysera filmów animowanych – odnajdziecie historię… Jerzego Porębskiego, który kilka dni temu odpłynął na oceany niebieskie. Z niej dowiecie się, że Wasz ulubiony poeta morza i rybaków zaczynał w Krakowie od zakładania klubu jazzowego.

Jerzy Porębski podczas koncertu z Old Metropolitan Band (2011)
fot. Tomasz Goliński

A wiecie może, jakie nosił wtedy przezwisko? Nie martwcie się, że nie wiecie. Tego nie pamiętał nawet on sam! O czym z kolei dowiecie się tekstu „Jerzy Porębski – Zamykanie kół (wywiad sterowany)”. Jurek mówi w nim o swych jazzowych początkach, o życiu erotycznym ryb na szelfie i nie tylko, o tym komu i kiedy śpiewał piosenkę Earthy Kitt C’est si bon i kto waletował w jego pokoju w domu studenckim. O przezwisku nie będzie jednak ani słowa. Bo Palusiński pisze o Porębskim rzeczy, o których sam Porębski nie miał pojęcia!

 

♦  Jednym ze wspominających Helikonowe czasy jest Stanisław Raczyński – profesor, doktor, wykładowca akademicki, specjalista od symulacji komputerowych, słowem: naukowiec poważny i poważany. W jego naukowym życiorysie nie ma jednak ani słowa o tym, że Staszek (którego mam zaszczyt uważać za przyjaciela):

– jest jednym z pionierów polskiego jazzu, z grupy krakowskiego „Helikonu”;
– jest multiinstrumentalistą, ale jego ulubionym instrumentem jest klarnet;
– że jego ulubionym gatunkiem jest blues;
– że komponuje i nagrywa (grając na wszystkich instrumentach);
– że gra w klubach muzycznych miasta Meksyk, a czasem w Tampie i okolicach (np. w Nashville, Kansas City czy Los Angeles), gdzie zawsze robi furorę;
– że napisał książkę Kraków, Moskwa i Meksyk[1], której tytuł wyznacza trzy najważniejsze punkty geograficzne w życiu Don Estanislao (tak nazywają go w Meksyku).

Stanisław Raczyński w 1959 r.
(www.ryszardy.pl)

 

Opowieści o tym, co się działo między tymi trzema stolicami (tak!), są wciągające, dowcipne i pouczające: trzy w jednym!
Jest tam:
– o nauce w „jedynie słusznym obozie” i innej,
– o jazzie i jego przejawach (w Polsce i ZSRR),
– o ciekawostkach politycznych z obu stron Atlantyku,
a wszystko w ujęciu matematyka, komputerowca i jazzmana (znów trzy w jednym).

 

 

Kilka smacznych fragmentów i wskazówki, gdzie tę książkę można kupić (za całe 7 PLN), by ją pochłonąć jednym tchem, znajdziecie tu:
►► Stanisław Raczyński – Kraków, Moskwa i Meksyk ◄◄

 

 

Zachęcam jednak, by zacząć od Palusińskiego:

►► Włodzimierz Palusiński – Jazz klub i okolice  ◄◄

Kazimierz Robak
2011/2021


 

[1] Raczyński, Stanisław. Kraków, Moskwa i Meksyk. Kraków : Wyd. My Book, 2013.

 


► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną