42 lata temu.

Podczas rejsów na Pogorii zdarzały się jednak nie tylko tak miłe i beztroskie chwile, jak te dopiero co opisane. Były też bardzo niemiłe i traumatyczne, o których nawet po latach trudno jest pisać, jak owa nieszczęsna kolizja żaglowca we mgle w ujściu Łaby z dziesięciotysięcznikiem m/s Generał Stanisław Popławski, która – wg czasu pokładowego – wydarzyła się przed północą 12 kwietnia 1981 r.

A skoro trudno ponownie o niej pisać – sięgnę raz jeszcze do zapisków w prezentowanym tu już moim pamiętniku, by poznać w cytacie, jak na gorąco relacjonowałem tamte wydarzenia (fragment mojego zapisu można też znaleźć w książce Kazika Robaka „Pogorią” na koniec świata[1]).

12 kwietnia 1981 r.

[…] Godzina 23.18. Spokojną podróż przerywa nagły wstrząs żaglowca. Nie jest to jedno drgnięcie, lecz jakby kilka kolejnych, gwałtownych przyhamowań… Zderzenie! […] Prócz hurkotu słyszę wymyślne i z pasją wypowiedziane przekleństwo Wojtka Foka – naszego bosmana…

Nie potrafię wytłumaczyć, skąd wziąłem tyle siły, by tak błyskawicznie znaleźć się na mostku. Stojąc w drzwiach rufowej zejściówki zobaczyłem wyłaniającą się przed nami z mgły niesamowitą sylwetę kolosa. Ryk jego syreny (użytej notabene po raz pierwszy dopiero teraz) przeraża. Właśnie w tym momencie – pozbawieni już bukszprytu po pierwszym zderzeniu – napieraliśmy po raz wtóry rejami o wysoką burtę napotkanego statku. Z potwornym łomotem kładzie się fokmaszt do tyłu… Widać iskrzenie gdzieś w jego okolicy. Rozbiegane reje niebezpiecznie przeginają się wraz z nim. W tym momencie kapitan naciska dzwonek alarmowy. Tym razem nie jest to alarm próbny.

Zbiegam na dół mijając pierwszych, czasem wyciągniętych z koi, kolegów. Pas ratunkowy, ciepły sweter, moleskin… Chwila wahania – może jeszcze dokumenty? Nie. Jeszcze po drodze zgarniam w kabinie chiefa kluczyki do okrętowej apteczki i po chwili znów jestem na pokładzie.

Przez jakiś czas sytuacja wydaje się jeszcze nieustabilizowana, ale można już zacząć pierwsze działania. Przede wszystkim: co z wodą? Czy mamy przeciek? Już jesteśmy na dole w dziobowych magazynkach. Podaję Markowi [Klebanowi] latarkę. Odgłos odrywanych bądź łamanych desek przytrzymujących do tej pory kontenery polarników, zgrzyt odmykanych klap prowadzących do zęz. Wreszcie słyszę okrzyk: „Nie ma wody!”. Ponownie wychodzimy na pokład. […]

Teraz idziemy na dziób. Plątanina stalówek, fałów, fragmentów stolarki, wiszące za burtą szczątki bukszprytu…

Krzysztof Baranowski, Pogoria, rejs antarktyczny, King George Island, Arctowski, Cuxhaven, wypadek, zderzenie, Elba, ŁabaCuxhaven, 13 kwietnia 1981 r.: „…teraz idziemy na dziób. Plątanina stalówek, fałów, fragmentów stolarki, wiszące za burtą szczątki bukszprytu…”
fot. Kazimierz Robak

Sprawia to straszliwe wrażenie. Pod kierunkiem chiefa i bosmana szybko przystępujemy do porządkowania całego tego bałaganu. Po chwili otrzymujemy jednak z Andrzejem [Makacewiczem] ważniejsze polecenie. Trzeba sprawdzić stan fokmasztu. Czy możliwe jest kontynuowanie podróży z uszkodzonym masztem? Wchodzimy na marsa. Większość want jest zerwanych, ale jakoś nam idzie. Dalej trzeba już iść po nachylonej kolumnie masztowej. Tą metodą udaje się dojść tylko do jarzma dolnego marsla. Jest nieuszkodzone. Spoglądam w górę i szybko oceniam, że dalsza wędrówka po maszcie jest już zbyt niebezpieczna. Schodzimy w dół.

Krzysztof Baranowski, Pogoria, rejs antarktyczny, King George Island, Arctowski, Cuxhaven, wypadek, zderzenie, Elba, ŁabaCuxhaven, 13 kwietnia 1981 r.: „Wchodzimy na marsa. Dalej trzeba już iść po nachylonej kolumnie masztowej. Tą metodą udaje się dojść tylko do jarzma dolnego marsla.”

fot. Kazimierz Robak

Teraz wdrapujemy się na grotmaszt i mocujemy do niego chwiejący się maszt rejowy. Wreszcie zakładamy (już we trójkę, bo dołącza do nas Zbyszek Studziński) prowizoryczną stenwantę i padun grotmasztu. Około drugiej w nocy sytuacja wydaje się być opanowana […].

13 kwietnia 1981 r.

Nie kładę się spać dzisiejszej nocy. Po zacumowaniu [w porcie w Cuxhaven] mam świtówkę, zaś o 9-tej rano czynne są już dwa potężne dźwigi portowe, przy pomocy których mamy zamiar amputować fokmaszt.

Rzucamy się wszyscy do roboty. Ale z masztem nie idzie tak łatwo. Przede wszystkim trzeba podtrzymać dźwigami zgiętą kolumnę. Żeby to uczynić należy założyć stropy na maszcie. Na marsa dostać się jest jeszcze stosunkowo łatwo (zresztą od śniadania pracują tam chłopcy demontujący radar). Wyżej na fokmaszt wejść się nie da. Wpadam więc na pomysł, by przemieścić się we właściwe miejsce… wisząc na haku dźwigowym. Jeszcze trzeba przekonać Niemca operującego dźwigiem, że jest to jedyne możliwe rozwiązanie… [a z powodów respektowania zasad bezpieczeństwa pracy nie było to łatwe] … i po chwili unoszę się już w górę wpięty do „petzla”[2] i asekurowany „małpą”[3] na linach przywiązanych do haka. Kiedy uporałem się już z założeniem stropu mogłem zjechać w „petzlu” na pokład.

Nasze działania przy okaleczonym żaglowcu wzbudzają coraz większe zainteresowanie […]. Pojawiają się reporterzy telewizji i prasy. Niebawem nabrzeże, przy którym stoi Pogoria, staje się miejscem wycieczek mieszkańców miasta.

Przed południem wchodzimy z Makacem na grotmaszt, by wyszeklować sztagi, fały i gejtawy przytrzymujące jeszcze uszkodzony fokmaszt i reje. Praca nie idzie łatwo. Każde wyczepienie stalowej liny powoduje niebezpieczne rozkołysanie masztu. Wreszcie przeżywamy z Andrzejem moment grozy, gdy powstała po przejściu w pobliżu jakiegoś statku fala wprowadza oba maszty w niebezpieczne kołysanie. Trudno nam się teraz utrzymać (nie mówiąc już o jakiejkolwiek pracy). Trzeba uważać, by nie oberwać którąś z rozbieganych rej… W pośpiechu schodzimy na dół nie wykonawszy do końca naszego zadania.

Dopiero po obiedzie decydujemy się raz jeszcze pójść na grotmaszt. Tym razem działamy z nieruchomego ramienia jednego z dźwigów podtrzymujących maszt.

Krzysztof Baranowski, Pogoria, rejs antarktyczny, King George Island, Arctowski, Cuxhaven, wypadek, zderzenie, Elba, ŁabaCuxhaven, 13 kwietnia 1981 r.: tym razem działamy z nieruchomego ramienia jednego z dźwigów podtrzymujących maszt
arch. Wojciech Przybyszewski

Pracę rozpoczynamy od topu grotmasztu i konsekwentnie posuwając się w dół wypinamy kolejne liny. Teraz idzie nam zupełnie gładko. Gdyby zaś kolejna fala miała rozkołysać statek, w każdej chwili byliśmy w stanie opuścić niebezpieczne miejsce wykonując wahadło na linie i przechodząc na ramię dźwigu.

W czasie gdy my pracowaliśmy na górze, inni odkręcali kolumnę masztu rejowego od jego części wpuszczonej w głąb kadłuba. O trzeciej fokmaszt jest gotowy do zdjęcia. Widok unoszonego w górę przez dźwigi żelastwa jest największą nagrodą za wykonaną pracę. Teraz pozostaje już tylko rozmontować przeniesiony nabrzeże maszt i, po pocięciu go na fragmenty, ułożyć ponownie na pokładzie […]. Robota ta zajmuje nam czas do wieczora. Ale cieszy fakt, że już pierwszego dnia postoju w porcie udało się nam tyle zrobić.[4]

►Wojciech Przybyszewski◄
do publikacji (sobota, 7 października, 2023) przygotowała: Małgorzata M. Przybyszewska
przypisy: Kazimierz Robak


[1] Robak, Kazimierz. „Pogorią” na koniec świata. Gdańsk : Wyd. Morskie, 1983. ISBN: 8321544088; s. 144-145.

[2] petzl – urządzenie służące do zjeżdżania na linie (rolka zjazdowa) opatentowana przez francuską firmę Petzl; najpopularniejsze ma dwie rolki między kształtkami aluminiowymi (jedna z nich jest ruchoma), przez które przeplata się w określony sposób linę, dzięki czemu można ją blokować i kontrolować szybkość zjazdu; sprężynowa zapadka pozwala na wpinanie i wypinanie bez konieczności zdejmowania z karabinka.

[3] małpa – urządzenie zaciskowe, pracujące na linie: odchylany język blokujący (zapadka) ma ukośne zęby, które przy obciążeniu wbijają się w oplot liny i blokują ją, ale pozwalają na swobodne przesuwanie małpy w górę; służy do blokowania liny np. podczas podchodzenia, lub zapobiega zsuwaniu się po niej.

[4] Przybyszewski, Wojciech. „Pogorią” na Antarktydę. Wojciecha Przybyszewskiego zapiski z podróży. Warszawa : nakład własny autora, 1981; t. 2, s. 268-270 i 272-274.


► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną