40 lat temu.
Małgorzata M. Przybyszewska
22 września 2023, o 16:23
Dziś wspomnienie z wydarzenia, które musiało wielu zapaść w pamięć (ile razy słyszeliście w realnym życiu „człowiek za burtą!”?) – bo aż trzy relacje na ten temat wpłynęły do nas od przyjaciół Taty z Pogorii. A więc…
Strasznie mnie łapie za serducho to wspomnienie. ❤
PS. Wiele osób pyta mnie, czy i ja pływałam z Tatą pod żaglami. Nic z tego, ja jestem myszką lądową, a takie historie tylko utwierdzają mnie w słuszności obrania tej drogi życiowej.
Julek Gojło:
Wojtek…
Wojtek był naszym nauczycielem biologii, Wojtkiem albo Biologiem, jak go – my, uczestnicy pierwszej Szkoły pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego – nazywaliśmy. Bo postrzegaliśmy go głównie przez pryzmat tego, co nam przekazywał o biologii. Mogło to dotyczyć zarówno wyjaśnień dotyczących tego, dlaczego w ogóle są jakieś ryby latające – bo pomyślcie tylko, czy śledź albo makrela mogą latać? – czy też dlaczego cudaczny morski stwór o parzących odnogach, potocznie zwany żeglarzem portugalskim, unosi się jak balonik na wodzie. Niektóre tematy drążyliśmy uparcie, a Wojtek cierpliwie nam tłumaczył.
Niekiedy bywało, że Wojtkowa odpowiedź stawała się ostateczna: „ten typ tak ma”. Weszło to do pogoriowego słownika.
Wojtek w pogoni za dostarczeniem nam wiedzy o żeglarzu portugalskim zapędził się pewnego dnia tak daleko, że wyposażony w cynkowane wiadro, w które chciał go złapać, udał się na bukszpryt (to taka wielka tyczka na dziobie Pogorii), a wiadro pociągnęło go za burtę.
Na dzwonek alarmu trzydziestka chłopa rzuciła się do wykonywania słynnego manewru: pętli Butakowa-Williamsona, czyli „człowiek za burtą!”. O ile wcześniej, ćwicząc po wielokroć ten przeklęty manewr, szydziliśmy, że przecież należałoby ustalić, czy za burtą jest Butakow czy Williamson, by wiedzieć, którego z nich ratować, to kiedy alarm wybrzmiał na poważnie, nikt nie miał wątpliwości, co należy zrobić. Dzięki czemu portugalski żeglarz oddalił się, a Wojtek pozostał z nami.
I tak już będzie zawsze.
Wojtek będzie z nami.
„Ten typ tak ma”.
Wojciech Przybyszewski przygotowuje w mesie oficerskiej Pogorii preparaty na lekcję biologii podczas pierwszej Szkoły Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego
fot. Andrzej Drapella
kpt. Krzysztof Baranowski:
Wojtek Przybyszewski był nauczycielem biologii w pierwszej Szkole pod Żaglami. Prócz tego zajmował się finansami statkowymi i był w tym względzie niezwykle skrupulatny. Choć było to czterdzieści lat temu, pamiętam go jako niezwykle solidnego członka załogi. Swoje wykłady przygotowywał starannie i pewnego dnia na Zatoce Adeńskiej wybrał się pod bukszpryt, nad samą powierzchnię wody, by do wiadra nabrać próbek do mikroskopowych ćwiczeń. W tym momencie przyszła niespodziewana fala i zmyła Wojtka za burtę.
W takich momentach kapitan ogłasza manewr „Człowiek za burtą!” – ale kapitan odpoczywał w poobiedniej sjeście i nagle usłyszał dzwonek alarmowy. Zbudzony ze snu wstałem wściekły, że któryś z oficerów ogłasza próbny alarm nie informując wcześniej kapitana i jednym skokiem byłem na pokładzie… Za rufą na spokojnej wodzie było widać głowę Wojtka…
Uratowaliśmy „człowieka” rutynowym manewrem.
Cieszę się, że miał następnych czterdzieści lat ciekawego życia.
Kazik Robak:
Gosiu, historia wypadnięcia Wojtka za burtę ma dalszy ciąg w mojej Szkole. Cytuję.
Brudnopisy Polonisty:
27 XII 1983, dzień 112.
Wojtek wypadł za burtę. Może nawet nie tyle wypadł, co go wciągnęło, bo siedział pod bukszprytem i łowił wiadrem jakieś zielsko na biologię. Kiedy wreszcie udało mu się złapać dużą kiść – nie chciał jej puścić. Szarpał się i szarpał, wreszcie Pogorią chybnęło – i już był w wodzie. Dopiero wtedy krzyknął na wachtujących.
Dobrze, że pogoda była spacerowa, jacht szedł na żaglach i tylko pomagał sobie silnikiem, a Wojtek – płetwonurek obyty był z wodą. Alarm zaczął Kaczor z wachty służbowej, który akurat leżał w koszu pod bukszprytem i czytał książkę. Akcja, ponton i szczęśliwe zakończenie. Afera jednak zrobiła się spora, tyle że z zupełnie innego powodu.
Wachtę pełnił wówczas pierwszy oficer. Po alarmie, Kapitan zebrał całą załogę na rufie, by – jak to zawsze po alarmie próbnym bywało – podsumować manewr.
No i podsumował. Krótko i dobitnie: „Pierwszy oficer źle prowadził alarm ‚Człowiek za burtą!’. Akcja trwała trzy razy dłużej niż powinna i tylko wyjątkowemu zbiegowi okoliczności zawdzięczamy, że nie było tragedii”.
Docent ani pisnął, ale na tym się nie skończyło. Na odprawie kadry w kajucie kapitańskiej musiał wysłuchać:
– że najwyższy czas, aby nauczył się sygnałów alarmowych,
– że dał sygnał zły i mylący, którym nie tylko nie zaalarmował załogi, ale wręcz osłabił uwagę: wszyscy byli pewni, że ktoś przypadkiem oparł się o dzwonek, jak często się zdarzało; w związku z tym większość załogi wyszła na pokład z dużym opóźnieniem;
– że skoro człowiek wypadł za lewą burtę, to Pogoria powinna pójść w lewo, by nie zahaczyć go śrubą. Tymczasem Docent natychmiast skręcił w prawo, nadrzucając rufę dokładnie w to miejsce, gdzie powinien być Wojtek; całe szczęście, że ten znalazł się niespodziewanie daleko, ale wynika z tego…
– że pierwszy oficer nie wie, jak zrobić prawidłowo pętlę Butakowa-Williamsa czyli podstawowy manewr podczas alarmu „Człowiek za burtą!” i dlatego trzeba było robić kolejny zwrot, by podejść do człowieka;
– że komenderowanie załogą było żadne, spuszczanie pontonu szło wyjątkowo opornie, stanowisko obserwatora zaniedbane, w związku z czym załoga pontonu długi czas nie wiedziała, dokąd ma płynąć i że…
– …to wszystko zakrawa na skandal, bo w ogóle cała kadra się nie popisała.
Kadra wyszła jak zmyta. W kabinie kapitańskiej został tylko Wojtek, który później opowiedział mi dalszy ciąg spotkania.
*
Kapitan wyjął z szafki koniak.
– No i co ja mam teraz zrobić?
– Musisz mi dać naganę.
– Co?
– No tak. Ze względów dydaktycznych, bo wypadłem za burtę, czego nie wolno robić. Żeby innym też nie zachciało się popływać.
– Dobrze. Udzielę ci jutro na apelu ustnej nagany. A co się stało z twoim palcem?
– Manewry Docenta były się jednak skuteczne. Tak kręcił, że złapał mnie na haczyk wędki Drakuli, który jak zwykle ciągnie błyszcza za rufą. Ale już jest w porządku, Staszek w pontonie wszystko wyjął.
*
Na deku Wojtek podszedł do Docenta i uśmiechnął się pojednawczo.
– Widzisz, o mały włos, a udałoby ci się mnie rozjechać.
– No, przecież aż taki zły nie jestem – Docent spurpurowiał – zresztą…
– Zresztą – wpadł mu w słowo Wojtek, – jak zobaczyłem, kto manewruje, to czym prędzej zacząłem odpływać od jachtu.
*
I ja przy tym byłem, koniaku nie piłem, a co usłyszałem, wiernie zapisałem.
Na swoim profilu FB (poza relacją ostatnią) podała: Małgorzata M. Przybyszewska
piątek, 22 września, 2023