Zaskoczył ich sztorm. Mała żaglowa łódź, którą płynęli z Bahamów na Florydę, nabierała wody, a w środku jachtu podłogi pływały już od godziny. Nie mieli tratwy ratunkowej, ale mieli nowy składany ponton, kupiony w Walmarcie.

Kaz wyciągnął nierozpakowany ponton do kokpitu, co przy wysokiej fali, nocą w zalewającym ich deszczu nie było łatwe.

– Grisz! Pompujemy i wysiadamy, inaczej utoniemy! – krzyknął.

– Poka korabl pławajet, ja nie schożu! – odkrzyknął Grisz.

***

Zatoka i port Nowy Jork, 4 lipca 2025 roku.
Na kotwicowisku obok Statuy Wolności ustawiły się jachty, oczekujące na sztuczne ognie.

Znaleźliśmy 10 stóp wody i rzuciliśmy kotwicę.
Nadchodził zmrok. Na jachcie zakotwiczonym między nami a Statuą wyszła na rufę kobieta, żeby podnieść z wody mały czerwony ponton. Odwiązała go – i ponton uciekł. Nie myśląc zbyt długo skoczyła za nim do wody.
Z kokpitu wybiegł mężczyzna. Stanął na rufie i krzyczał, aby zostawiła ponton i natychmiast wracała.

Nie słuchała, a nawet wydawała się zaskoczona. Ponton nie odpłynął daleko i prawdopodobnie myślała, że szybko go złapie i z nim wróci.

Nie wiedziała tego, co jej partner: w tym miejscu prąd miał przynajmniej trzy węzły i bardzo szybko oddalał ją od jachtu.
Mężczyzna stał bezradny na rufie. Na jego łodzi nikogo więcej nie było.
Kobieta złapała ponton. Próbowała płynąć z nim pod prąd, ale tylko traciła siły, bo z każdą sekundą była od jachtu coraz dalej.

Mężczyzna skoczył do wody.

Zła decyzja. Powinien płynąć po nią jachtem. Gdy skakał, od razu wiedzieliśmy: obok nas, na kotwicowisku, cały czas była Sytuacja.

– Olek, przygotuj kotwicę do poniesienia – poprosiłem kolegę.

Mężczyzna dopłynął do kobiety. Był na nią zły, słychać było krzyki. Wyrwał jej ponton i kazał płynąć do jachtu.
To nas zaskoczyło, bo ponton pomagał jej odpoczywać. Teraz był już daleko, a oni, płynąc do jachtu, coraz bardziej się od niego oddalali. Kobieta wyraźnie traciła siły.

Olek skończył wybierać kotwicę, Mikołaj przygotował koło ratunkowe i przywiązał długą linę. Skierowaliśmy jacht w kierunku płynących.
Chwilę później kobieta chwyciła nasze koło. Mężczyzna płynął o własnych siłach.
Kobieta nie chciała wejść do nas na pokład. Nie nalegaliśmy, bo nie miało to znaczenia: woda była ciepła, a ona przebywała w niej zbyt krótko, by ulec wyziębieniu. Jej uparty partner wreszcie odpuścił kraula i złapał linę.

Płynęliśmy wolno w stronę ich jachtu i doholowaliśmy oboje do rufy.
Obserwujący akcję z innych jednostek zaczęli do nas przyjaźnie machać i chyba odetchnęli z ulgą.

***

Grisz i Kaz sztormowali. Wiadrem wybierali wodę przez całą noc. Dotarli do zatoki u brzegu Florydy i zakotwiczyli. Postanowili uczcić to piwem. Niedaleko w marinie widać było bar.

Kaz napompował ponton. Wskoczyli do niego zadowoleni, że wszystko się udało.

I wtedy ponton zatonął.

Krzysztof Grubecki
2025-07-08


► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną