To było pięć lat temu.
Na Szetlandach zadzwonił telefon.
– Jest sprawa – powiedział Ess. – Potrzebujemy kapitana. Płyniemy przez Atlantyk. Zgadzasz się?
Ess dał mi telefon do właściciela jachtu. Było to 100-stopowy żaglowy mega jacht, który po latach pływania w Europie przenosił się na Karaiby.
Zadzwoniłem. Potrzebne było resumé i ubezpieczenie jachtu musiało wyrazić zgodę, abym mógł ten jacht poprowadzić. Termin nakreślony przez właściciela zazębiał się z obecnym rejsem, który właśnie się zaczął.
Wyszliśmy z Gdyni 22 sierpnia 2014 roku. Kapitan Krzysztof Baranowski kolejny raz powierzył mi kierownictwo swojej Szkoły pod Żaglami. Zostałem jednocześnie kapitanem żaglowca Pogoria i dyrektorem szkoły. Było to dla mnie bardzo ważne i skrócenie rejsu Szkoły dla rejsu przez Atlantyk nie wchodziło w rachubę.
– Jesteśmy w stanie na ciebie zaczekać, jeżeli ubezpieczenie cię zatwierdzi – powiedział mi właściciel mega jachtu i umówiliśmy się na kolejny telefon za dwa lub trzy tygodnie.
Resumé posłałem e-mailem i zapomniałem o sprawie.
Zakończyłem Szkołę pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego po 69 dniach rejsu, cumując Pogorię w Genui 24 października 2014.
Miesiąc później zakomenderowałem zdjęcie cum i szpringów jachtu Spirit of the East w Czarnogórze. Punkt docelowy – wtedy jeszcze nieokreślony – miał być gdzieś na Karaibach.
Publikując zapiski z tamtej podróży nazwałem jacht Duchem. Przypominając je teraz zostawiam tę nazwę.
KG
PS. Moje notatki zebrał, uporządkował i zilustrował (również mapkami) Kazimierzu.
Dzień 1., czwartek, 2014-11-20
Tivat to mały, ale piękny port w Czarnogórze. Duch minął główki portowe o 07:40 czasu lokalnego. Najbliższym celem był Bar – tym razem największy port Czarnogóry; dalszym – Sycylia.
Drogą z Tivatu do Baru jest 60 kilometrów, ale my, żeby wyjść z Zatoki Tivackiej, musieliśmy okrążyć półwysep Luštica, więc wyszło nam prawie tyle samo, ale w milach morskich.
W załodze mam sześciu kolegów żeglarzy, jednego mechanika i właściciela (tak naprawdę to właściciel ma nas… :). Nie ma za to kucharza, bo za późno rozpoczęliśmy poszukiwania. Ciągle szukamy – i oczekujemy propozycji.
W Barze wzięliśmy paliwo i zaraz potem mieliśmy już na lewym trawersie Albanię.
Kurs główny – na razie Sycylia, a później – Gibraltar, Atlantyk i (przypuszczalnie) Aruba, czyli „mała Holandia” na Małych Antylach, niedaleko Wenezueli.
Dzień 3., sobota, 2014-11-22
Jesteśmy już przy południowej Sycylii i zbliżamy się do Cieśniny Messyńskiej. Parę godzin temu przypłynęła do nas policja i była akcja przeglądania jachtu i dokumentów.
Teraz jest ciemna noc widać światła na Sycylii i na kontynencie, a dokładnie na czubku włoskiego buta.
Gdy dobrze powiększyć to zdjęcie, to nawet nas widać… : )
Jest około 14 stopni C (57 Fahrenheita), wiatr z południowego wschodu, 6 węzłów.
Jedziemy na grocie i ekonomicznych obrotach z prędkością około 5 węzłów. Moglibyśmy robić 10 węzłów, ale wtedy spalanie jest 12-14 litrów (3-3.5 gal.) na godzinę. A tak – tylko litrów 5 (1.3 gal.).
Dzień 4., niedziela, 2014-11-23
Minęliśmy Sycylię i stanęliśmy na kotwicy w Vulcano Porto na wyspie Vulcano w Archipelagu Liparyjskim, który po włosku nazywa się Isole Eolie – Wyspy Eolskie, od boga wiatrów Eola.
Od Tivatu zrobiliśmy 430,3 Mm.
Wulkan Fossa dymi jak zwykle, na szczęście – jak zwykle – bez fajerwerków.
Dzień 5., poniedziałek, 2014-11-24
Opuściliśmy Vulcano o 16:42 UTC
Dzień 6., wtorek, 2014-11-25
Marsala, Sycylia. Cumujemy o 13:28 UTC.
Od Tivatu – 571,16 Mm.
Z Vulcano do Marsala pognaliśmy na silniku. Nie było wiatru.
Marsala nie jest turystycznie atrakcyjnym miastem, ale i nie o turystykę nam chodziło.
Mamy na jachcie odsalarkę, której nikt nie nazywa inaczej niż „Watermaker”. Od początku podejrzewałem, że to urządzenie nie działa tak jak powinno. Nie mieliśmy też zapasowych filtrów.
Zadzwoniłem do ZiBiego, aby nam znalazł we Włoszech filtry, bo on – z dowolnego miejsca na świecie – szybciej się po Italii porusza niż scirocco. No i wyszło, że produkcja jest w Marsala.
Więc – Marsala.
Serwis przyjechał i okazało trzeba w tym urządzeniu naprawić sporo różnych części. Serwisanci pojawili się o 15:00 – dobę później mieliśmy wszystko jak nowe. Tanio nie było, ale działa.
„Scirocco” ZiBi załatwił nam też miejsce w porcie Marsala.
Wpływamy, a przy kei czekają na nas ludzie z mariny. Port płytki, więc poruszamy się ze szczególną uwagą. Z daleka keja nie wygląda na taką, przy której może się zmieścić jacht taki jak Duch, a głębokościomierz pokazuje 0,8 m pod kilem. Port podobno pogłębili, ale ja na „podobno” w takich przypadkach nie działam.
Odpuściłem podchodzenie i dzwonię do ZiBiego:
– Moja decyzja: NO GO do tej kei. Obok jest port rybacki, długie nabrzeże, załatwiaj miejsce tam.
ZiBi zadzwonił do Guardia costiera, bo ten port jest pod ich zarządem, i po dziesięciu minutach mamy pozwolenie na cumowanie w Commercial Harbor.
A potem popłynąłem pontonem do tej kei przydzielonej nam w marinie. Był to zardzewiały pomost. Gdyby zawiało, pociągnęlibyśmy cały pomost i inne jachty do niego zacumowane – ale byłby dym! Przy pomoście nie było ani jednego polera, tylko jedno zardzewiałe kółko. A szerokość proponowanego miejsca wynosiła tyle, ile nasza szerokość. Jak oni mogli wpaść na to, żeby 30-metrowej jednostce dać coś, w co ledwo zmieściłby się jacht 44-stopowy?! I jeszcze machali z pół godziny, aby tam wchodzić. „Ale Czesiek nie głupi…”
Dzień 7., środa, 2014-11-26
„Watermaker” działa. Dokupiliśmy trochę żywności.
Wyjście z Marsali – 19:15 UTC.
Jesteśmy już w drodze. Kierunek generalny: Málaga.
Dzień 8., czwartek, 2014-11-27
W Ameryce – Thanksgiving. A my – u wybrzeża Afryki. Tomek przygotował potrawkę z kurczaka. Całą miskę. Nie było „happy Thanksgiving”, czy czegoś w tym rodzaju, bo to jest lądowe święto i atmosfera ma być lądowa.
Dzień 9., piątek, 2014-11-28
Płyniemy wzdłuż Afryki.
Od Marsali przepłynęliśmy już 500 mil, a do Malagi jest jeszcze 300.
Od wczoraj utrzymuje się 995 HPa czyli niskie ciśnienie. Wpadliśmy w środek niżu i przestało tak ładnie jak wczoraj wiać.
Jest fala i wyciągamy jedynie jakieś 5 węzłów. Śpię, gdzie popadnie, na różnych, licznych na tym jachcie, kanapach, bo ciągle coś się przytrafia. Umówiliśmy się, że kapitan nie trzyma wachty, więc próbuję być zawsze pod ręką każdej wachcie.
Jacht czuje każdy podmuch i jest szybki, i bardzo go za to polubiłem. A do luksusów przyzwyczailiśmy się bardzo szybko.
Dzień 10., sobota, 2014-11-29
Znacznie zwolniliśmy. Jest sztorm. Wiatr 40 węzłów i więcej, spora fala. Nie mogliśmy wytrymować ani grota, ani bezana i zdecydowaliśmy się je zrzucić. Płyniemy te 5 węzłów na lekko wysuniętym foku.
Dzień 11., niedziela, 2014-11-30
Alicante – wejście 15:00 UTC
Dzień 13., wtorek, 2014-12-02
Alicante – wyjście – 19:00 UTC
Dzień 14., środa, 2014-12-03
16:36 UTC
Prędkość: 6 węzłów
Kurs: 257.7°
Pozycja: N 36° 41′ 50″, W 2° 8′ 17″
Ok. 65 Mm do Malagi
156 Mm do Gibraltaru
Na trawersie: Cabo de Gata (El Parque Natural Marítimo-Terrestre de Cabo de Gata-Níjar).
Oni nas widzieli tak:
A my ich (z masztu 🙂 tak:
Dzień 15., czwartek, 2014-12-04
Málaga – wejście 10:00 UTC
Zacumowaliśmy w basenie portowym tam, gdzie zazwyczaj cumuje Pogoria. Miejsce przy restauracjach.
Znowu naprawy, nieudane próby zakupów części na jacht, zaokrętowanie dwóch załogantów.
I próby zakupu paliwa.
W Maladze nie dało się zorganizować diesla. Gdziekolwiek zadzwoniłem – nie dało się.
Z paliwem to jest tak.
Na ropę, czyli diesel, są dwie ceny. Pierwsza to cena duty free – bezcłowa za tzw. transit diesel. Druga – normalna cena rynkowa za zwyczajny diesel. Jest też cena trzecia, za paliwo z cystern, tylko dla statków rybackich, które w dodatku ma inny kolor bo jest dotowane przez państwo – więc nas to nie dotyczy.
Transit diesel w Czarnogórze kosztował 68 eurocentów ($0.85) za litr, czyli – po amerykańsku – ok. $3.2 za galon.
W Alicante nie było transit diesla tylko ten zwykły, który kosztował 1,27 euro/litr ($1.60/l, ok. $6.00/gal.).
W porcie Málaga nie udało nam się kupić ani jednego ani drugiego. Nie ma.
Jachty kupują w okolicznych mniejszych portach, ale my jesteśmy jednostką za dużą, aby tam wpłynąć.
Wszyscy mówili: „tylko Gibraltar”. Litr transit diesla kosztuje tam 0.54 funta ($0.85, ok. $3.2/gal.), ale tam ustawiono nas w kolejce na… poniedziałek w południe.
Nie mogłem pozwolić, abyśmy kwitnęli w Maladze ponad 4 dni.
Jeden z kolegów wpadł na to, że może w Ceucie.
Zadzwoniłem. Tam z kolei nie mieli transit diesla, ale mieli zwykły po 1.04 euro/litr ($4.83/gal.). Ponieważ mogliśmy zatankować od razu, więc się opłacało.
Dzień 16., piątek, 2014-12-05
Málaga – wyjście: ok. 20:00 UTC
Kurs: Ceuta.
Nocą trwało poszukiwanie człowieka, który wypadł za burtę pod Gibraltarem.
Kto i komu wypadł – nie wiem. Cały czas nadawano Pan-Pan i podawano pozycję, na której zdarzył się wypadek. Gdy byliśmy około dwóch mil od tego miejsca, zgłosiłem się do Tarifa Radio, bo to oni nadawali. Odpowiedzieli mi, abym kontynuował żeglugę do swojego celu, bo tej osoby szuka SAR (Search and Rescue). Dziwne było to, że nie wypatrzyłem ani jednej łodzi SAR, nie latał też żaden samolot ani śmigłowiec. Dwie mile – więc powinienem coś zobaczyć. Za to co chwila powiadamiano statki w pobliżu, aby wypatrywały tego człowieka. Myślę, że to było jakieś szkolenie, albo sposób na podniesienie czujności marynarzy na wachtach.
Uderzyła mnie słaba znajomość angielskiego na statkach i nieprofesjonalna komunikacja. To wręcz powszechne.
Dzień 17., sobota, 2014-12-06
Rano byliśmy pod Ceutą.
Ceuta – wejście: 09:46 UTC
Ceuta – wyjście: 12:01 UTC
W Ceucie staliśmy parę godzin, ale się trochę działo…
Tekst: Krzysztof Grubecki
Foto: źródła różne, podane w nazwach plików
Mapy: wg Google maps (stara wersja)
Na Stronie Głównej: Caspar David Friedrich: Wędrowiec w morzu mgły
(Der Wanderer über dem Nebelmeer; 1818 ; olej na płótnie; 94,8 x 74,8 cm; Kunsthalle Hamburg)
► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną