Związki polskich czołowych romantyków z morzem były luźne.

W literaturze najgłębszy ślad pozostawiły podróże morskie Mickiewicza. Miał on za sobą dwa, a być może trzy krótkie rejsy po Morzu Czarnym, z których najdłuższym odcinkiem (ok. 130 Mm) była podróż z Odessy na Krym, do dzisiejszej Eupatorii. Poetyckie z tego sprawozdanie zdał poeta w cyklu Sonety krymskie (1826).

Tzw. tryptyk morski („Cisza morska”, „Żegluga”, „Burza”) i nasycone morskimi tropami „Stepy Akermańskie” są tak bogate w warstwie symbolicznej, tak głębokie ontologicznie, drążące takie głębie egzystencji i zamknięte w tak kunsztownej poetyce, że już tylko one dają Mickiewiczowi miejsce wśród najpierwszych marynistów.

* * *

Po Morzu Śródziemnym pływał Juliusz Słowacki. Morze w jego twórczości, jeśli w ogóle je widać, przedstawiane jest jako bezmiar i zmienność, a poeta traktował je najczęściej jako odskocznię do wielopoziomowych mistycznych metafor i parabol mających odkryć tajemnicę stworzenia.

Najsłynniejszym „morskim” (jeśli w ogóle można tak o nim powiedzieć) wierszem Słowackiego jest „Hymn o zachodzie słońca na morzu” (1846), którego nietypowe sekstyny, budowane na wzorcu strofy safickiej[1], powtarzają jak refren ostatni wers: „Smutno mi, Boże!”.

Juliusz Słowacki (1809-1849) – „Hymn. O zachodzie słońca na morzu” (1836), pierwsza strona rękopisu
Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu

Poeta napisał ten utwór „o zachodzie słońca, na morzu przed Alexandryą”, 19 października 1836 r., gdy rozpoczynał trwającą osiem miesięcy podróż do Afryki. Odwiedził Egipt, Jerozolimę, Syrię, Liban, pisząc, rysując, notując.

Juliusz Słowacki (1809-1849)Nad Nilem
Słowacki, Juliusz. Album rysunkowe z podróży na Wschód.
Biblioteka Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu; Sygn. 5463/I; dar Antoniego Małeckiego (1866-1910)

 

Z obszernych listów do matki widać, że nostalgia i melancholia nie były uczuciami dominującymi podczas tej wyprawy. Również na pokładzie statków smutne westchnienia do Boga nie były reakcjami typowymi, nawet gdy podróż przebiegała w towarzystwie osób, potocznie zwanych duchownymi:

Na dowód, jak pozyskałem przyjaźń księży, opiszę wam tylko mój wyjazd. Dobrzy ojcowie, zasmuceni, że ich porzucam, dali mi wszelkie prowizje[2] na drogę i wino. Lecz kiedy przyszło osła dźwigającego rzeczy ładować, pokazało się, że ogromnego butla[3] wina udźwignąć nie mógł. Radosny byłem z tego zdarzenia, bo myślałem, że się zdołam wymówić od przyjęcia podarunku, lecz niestety! księża wysłali za mną człowieka, który na żylastych ramionach przyniósł za mną, trop w trop lecąc, butel aż do Bejrutu. Gdybym miał jaki mój własny domek w Europie, schowałbym ten doskonały trunek, aż się kiedyś zjedziemy; lecz ponieważ niepodobna mi jest włóczyć się z nim po świecie, więc go spijam, czyli raczej co niedzieli częstuję nim sześciu ojców kapucynów, którzy na jednym ze mną okręcie wracają z Ziemi Świętej, i tym sposobem zyskuję sobie u nich wielkie poważanie i (ponieważ są Hiszpanie) tytuł Don[4] do mego imienia. […]

Kot okrętowy wychodzi igrać ze mną, żywy i wesoły o godzinie porannej. […] Potem kawa… ranne godziny zajęte czytaniem, marzeniami… Przy obiedzie nieraz mój butel budzi wesołość…[5]

Zamorska ta peregrynacja zostawiła poetyckie ślady i w innych utworach. W niedokończonym poemacie Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu (Podróż na Wschód) (1836-1839) są takie części jak „Statek parowy” i „Wschód słońca nad Salaminą”.

Morskich przenośni i porównań używa Słowacki w Beniowskim (1841) opisując oddział wojska, który przedziera się przez morze burzanów – stepowych chwastów tworzących gęste i wysokie zarośla:

[…] Burzan, podobny do lasu,
Purpurowymi podpływał bałwany,
By morze blaskiem piorunów rozbite;
W burzanie wojska brzęczały ukryte.

Czasem chorągiew wybiegła nad morze,
Jak maszt łaciński u rybackiéj łodzi,
Czasem ujrzałeś, że koń piersią porze
Trawy i z trawy jak delfin wychodzi,
Lecz cały na wiatr wyskoczyć nie może […]

Nb. te same burzany – widziane jako wyspy koralowe na suchym oceanie Stepów Akermańskich – omija wóz Mickiewicza, gdy „nurza się w zieleni i jak łódka brodzi”. Owe „ostrowy burzanu” objaśnił w przypisie Mickiewicz następująco: „Na Ukrainie i Pobereżu nazywają burzanami wielkie krzaki ziela, które w czasie lata kwiatem okryte nadają przyjemną rozmaitość płaszczyznom”[6].

* * *

Zygmunt Krasiński z morzem się nie zaprzyjaźnił ani nawet bliżej nie poznał, jeśli nie liczyć krótkiej podróży morskiej z Genui do Livorno w styczniu 1836, podczas pobytu w Neapolu i przejażdżek gondolami po Wenecji.

Wyobrażenia podróży oceanicznych Krasiński wysnuwał na podstawie żeglugi statkiem po Jeziorze Genewskim, gdy w kwietniu 1830 r. romantycznie cierpiał w Szwajcarii po wyjeździe Henrietty Villan: wcześniej oboje przysięgli sobie miłość wieczystą i połączenie dusz za grobem, mimo iż doskonale wiedzieli, że rygorystyczny ojciec poety nie zezwoli nigdy jedynakowi i dziedzicowi fortuny magnackiej na związek z jakąś tam Angielką, choćby i najładniejszą. Swe egzaltacje (z trumną z morskich bałwanów i zstąpieniem „w łono oceanu” włącznie) zawarł w utworze „On (ułomek z pamiętników młodzieńca)”, opublikowanym w czerwcu 1830 r.:

Okiem rozpaczy, okiem, w którem już nadzieja żadnego nie miała ołtarza, spozierał na fale, coraz bardziej z wichrem bój toczące, i czuł jakąś radość, bo spodziewał się, że już nadchodzi zaguba i że przynajmniej w trumnie z morskich bałwanów odzyska spokojność i ciszę, dawno straconą na ziemi. Lekki statek kołysały wody niedaleko i żagiel, podarty wiatrem, żałobne spuszczał zasłony nad sterem, wpół rozpadłym od pioruna. Czekał jeszcze, aż wzmoże się wojna żywiołów, aż chmury i wody połączą się na zniszczenie stworzenia, bo chciał być pewnym zgonu. […]

A tymczasem srożyły się wichry wokoło, bałwany, rozpryskujące się w pianę, to jak ogromne góry, to jak śniegowe zamiecie słabemu statkowi groziły, wszystko zdawało się konać co chwila i co chwila ostatnią wysilać się mocą; świsty wiatru krążyły po zamglonem powietrzu, jak tysiące syczących żmij, huk piorunu rozlegał się po przestrzeni, jak gdyby z nim razem całe sklepienie niebios, zdruzgotane, w przepaść leciało. Chmury, to rozprute, to znowu w jedno zbite, przelatywały górne obszary, jak potoki, ze skał się walące. Zewsząd niechybny cios, nieunikniony koniec się zbliżał; z przodu, z tyłu po bokach wzdęte fale śmierć zwiastowały rykiem, podobnym do ostatniego jęku konającego świata – a on bez bojaźni siedział nad sterem i pewną ręką kierował statek tam, gdzie wścieklej walczyło morze z wichrem i gdzie wiry kręciły się, porwane nieznaną siłą w otchłanie bez granic. […]

Jeszcze daleko było od lądu, a słońce już stanęło na granicach widnokręgu i statek, dotąd zwycięski nad usiłowaniami morza, zaczął powoli zstępować w łono oceanu – stopniami zniżał się wśród dwóch bałwanów, zdających się stać niewzruszenie poznał natenczas, że Bóg zmiłował się nad życiem, klęskami w każdej chwili naznaczonem – kląkł, jak dawniej klęczał w dniu wiosennym na samotnej skale, i spuszczał się coraz bardziej, trzymając wzrok orli w umierające słońce. Nareszcie ujrzał, jak się wody przecisnęły aż na pokład okrętu; powoli objął go bałwan morski; kołysany zwolna w jego łonie, zagrażał się w pożądaną otchłań i ostatni promień słońca, żegnającego ziemię, który igrał po rozwianych jego włosach, zmieszał się także z lekką i błyszczącą falą, która, nad niemi się wznosząc, pokryła czoło młodzieńca jasnością kryształu, rozognionego światłem nieba.[7]

Zygmunt Krasiński
rycina na podstawie miniatury malowanej ok. 1835 r. [8]

Poza tym morze i ocean były na ogół tylko częściami składowymi tropów, którymi autor Nie-boskiej komedii ornamentował swą pezję i prozę, by wznosiły się „ponad ocean wieków, kędy płoną lampy wspomnienia na grobowcach chwały”[9] lub gdzie „w oceanie krwi utoną stare łzy i cierpienia rodu ludzkiego”[10].

Chyba że któryś z jego bohaterów – jak Amfiloch Hermes, ojciec Irydiona:

[…] stoi na pokładzie i z uśmiechem niedowiarstwa w ocean pełne wylewa kielichy na cześć Posejdona, potem ku majtkom się odwraca i mówi: «Silniej żagle, dzielniej wiosła trzymajcie, a bóg trójzęba wnet uśmierzy te fale»[11].

Po roku 1830 nie ma czasu ani ochoty na podróże morskie, znów bowiem cierpi – i znów z powodu synowskich uzależnień: ojciec, gen. Wincenty Krasiński, jest wiernym poplecznikiem cara i ostatnią rzeczą, której by chciał, to udział Zygmunta w listopadowej ruchawce. Odbiciem tych cierpień może być początek opowiadania „W Wenecji”, napisanego oryginalnie po francusku:

Zatrzymałem gondoliera. Oparł się o wiosło, a ja, kołysząc się delikatnie w jego lekkiej łodzi, oddałem się zadumie. Wieczorny wiatr powoli pchał fale w stronę brzegu. Niebo zasłane było ciemnymi chmurami, zachodzące słońce żegnało się ze światem fioletowymi promieniami, a każda fala, powoli zbliżająca się do Lido, wydawała mi się jak krwawy całun rozpościerający się przede mną […][12]

Ale i te cierpienia cichną, stłumione przez oportunizm i posłuszeństwo, gdy ojciec, by zapewnić synowi świetną karierę i przyszłość, zaplanuje audiencję u cara w Petersburgu.

W liście do ojca z 22 maja 1832 r. Zygmunt pisał:

Kochany Ojcze!
Z Mediolanu we trzy dni przez Weronę, Wicenzę i Padwę przybyliśmy do Wenecji. Tu zacząłem brać kąpiele z wody słonej morskiej i mam nadzieję, że pomogą mi na oczy.
Wenecja jest miasto pełne dziwów, wspomnień i smutku. Gondole czarne całe gdyby trumny. Zręczność gondolarzy nie do pojęcia, morze wokoło spokojne, jak gdyby lękało się ludzi, którzy tak odważnie i czarodziejsko na nim osiedli… Lew z brązu, który się wznosi na filarze z porfiru na placu św. Marka, zda się jeszcze być panem morza, ale na dół spojrzeć, aliści u jego stóp żołnierz Austriak się przechadza i domyślić się snadno, iż ten lew już nigdy nie będzie panował.
Chciałbym być już w Opinogórze; choć piękne zwiedzam krainy, coś mnie popycha ku Polsce, ku Ojcu, i niewiele też mam pociechy z tego wszystkiego, bo mnie oczy nie dozwalają się nacieszać i niebem, i morzem.

Ojciec, który tak skutecznie zagospodarowywał życie ordynata na Opinogórze, zmarł 24 listopada 1858 r. Syn przeżył go zaledwie o trzy miesiące. W roku 1859 – wciąż w rozterkach i cierpieniach, chory na gruźlicę – był w Paryżu.

Jakże radbym, – pisał Norwid 18 lutego 1859 roku do Konstancji Górskiejaby Zygmunt Krasiński zdecydował się pojechać do Egiptu, bo ciężko zachorował, a tak mało ma woli w rządzeniu sobą — bolesna mi ta choroba Jego, bo jakkolwiek poróżniony z nim jestem w rzeczach umysłowych, myślę jednak, że mało kto dziś tak najserdeczniej ocenia go, jak ja oceniam.[13]

Autor Nie-boskiej życzenia Norwida nie spełnił: zmarł 5 dni później, 23 lutego 1859 r.

 

Cdn.

Kazimierz Robak
listopad/grudzień 2021

 Kazimierz Robak – Cień latyńskich żagli

►► 1. Atlantyckie podróże Norwida 10 grudnia 2021

►► 2. Morza Trzech Wieszczów 17 grudnia 2021

►► 3. Żeglarz i poeta 24 grudnia 2021

►► 4. „Myśli moja, płyń z aniołem” 31 grudnia 2021

 


[1] Sekstyna – zwrotka sześciowersowa, pisana jedenastozgłoskowcem, o układzie rymów: ababcc;
strofa saficka – zwrotka czterowersowa, w której trzy pierwsze wersy są jedenastozgłoskowe, ostatni – pięciozgłoskowy.

[2] prowizja (z łac.) – tu: zapas żywności, prowiant.

[3] butel (dawn. regionalizm) – dziś popr. rodzaj żeński: butla.

[4] don (hiszp.) – pan, zwrot grzecznościowy używany przed imieniem osoby.

[5] List do matki z dn. 14 czerwca 1837 r. W: Słowacki, Juliusz. Podróż na Wschód. [Łukasz Kurdybacha, red.]. Jerozolima : Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, 1944.

[6] Mickiewicz, Adam. Sonety Adama Mickiewicza. Moskwa : nakład autora, 1826; str. 47.

[7] Na podstawie: Dzieła Zygmunta Krasińskiego. Tom I. Dzieła poetyckie. [Pini, Tadeusz, red.]. Warszawa : Spółka Wydawnicza „Parnas polski”, 1934; str. 71-74.

[8] Dzieła Zygmunta Krasińskiego. Tom I. Dzieła poetyckie. [Pini, Tadeusz, red.]. Warszawa : Spółka Wydawnicza „Parnas polski”, 1934.

[9] Zygmunt Krasiński – „Poeta” (1840)

[10] Zygmunt Krasiński – Nie-Boska komedia (1833); cz. III.

[11] Zygmunt Krasiński – Irydion (1835); wstęp.

[12] Je fis arrêter le gondolier. Il s’appuya sur sa rame, et moi, balancé doucement dans son léger esquif, je m’abandonnai à la rêverie. La brise du soir poussait lentement les flots vers le rivage. Le ciel était parsemé de nuages sombres, le soleil couchant envoyait ses adieux au monde avec des rayons de pourpre, et chaque vague, s’avançant lentement vers le Lido, semblait un linceul ensanglanté qui se déroulait devant moi […] Tłum. Kazimierz Robak.
„XLVII. A Venise”. (1832). Pisma Zygmunta Krasińskiego. Wydanie jubileuszowe. Tom VIII. Utwory francuskie (1830-1832). Część I. Oryginały. [Czubek, Jan, red.] Kraków / Warszawa : Gebethner i Wolff; 1912; str. 400.

[13] List nr 219, do Konstancji Górskiej. W: Norwid, Cypryan. Pisma do dziś odszukane. Tom ósmy. Listów część pierwsza. Warszawa : Wydanie i nakład Zenona Przesmyckiego, 1937; str. 322-323.


 

► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną