W piątek, 11 września 2020, niespodziewanie – będąc w pełni sił – odszedł Mariusz Orzeszko.
Miał zaledwie 63 lata.
Wśród kolegów, w małym nowojorskim polonijnym świecie żeglarskim, Mariusz był znany i ceniony – za dorobek żeglarski, a także za wielkie oddanie rodzinie, ponad którą nie istniało dla niego nic innego.
Zbudował – z rozpadającej się łódki – niemal jak nową żaglówkę, na której wygrywał regaty. Podczas zawodów niejeden wypatrywał z niepokojem zielono-białego jachtu, którym manewrował Mariusz wraz z synem Markiem.
Wcześniej pływał w Nirvana Team sezon po sezonie wygrywającym regaty z bardzo trudnymi, dobrze przygotowanymi przeciwnikami.
Żeglował też ze mną. Miałem przyjemność gościć go na pokładzie podczas znaczących oceanicznych wyścigów kończących się dla nas sukcesami.
2001, Round Long Island Regatta: Mariusz (w dolnym rzędzie) z nagrodą
Gdy raz w życiu obchodziłem moje urodziny trochę poważniej – a było to z okazji nieoczekiwanej czterdziestki – Mariusz wraz z żoną przygotowali potrawy dla gości. Amerykańscy znajomi i klubowicze, bo przyjęcie odbyło się w jachtklubie, po raz pierwszy spróbowali dań, których smaku dotąd nie znali. „Coś pysznego!” – zachwycali się i do dziś, przy każdej okazji, wspominają swoje wrażenia, sugerując ponowne spotkanie – które, gdyby nawet się odbyło, już nigdy nie powtórzy tamtego.
Ostatnie pożegnanie Mariusza w kościele św. Stanisława Kostki na Staten Island było bolesne i smutne dla jego żony Ewy i syna Marka. Serce pękało, gdy patrzyłem na ich cierpienie.
W pamięci nas, jego kolegów z żeglarstwa, Mariusz pozostanie na zawsze – uśmiechnięty, uczynny, pracowity, spokojny, o wielkiej kulturze osobistej.
Rodzinie składam wyrazy największego współczucia.
Odpoczywaj w spokoju, Mariusz.
kg
PS. W sobotę, 26 września 2020, Mariusz spoczął w morzu, pożegnany przez rodzinę i przyjaciół.
► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną