Wczoraj późnym wieczorem otrzymałem smutną, przykrą wiadomość. Opuścił nas Janusz Cichalewski.

Mimo że mieszkaliśmy niedaleko siebie, w ostatnim czasie byliśmy raczej kolegami przez telefon. Słuchałem, jak radzić sobie, gdy nie ma już wyjścia i przychodzi emerytura.

Dwa lata temu przyjechał do mnie z cieknącymi przewodami hamulcowymi w jego ulubionym klasycznym Mercedesie. Upał był przeokropny. Nic nie szło łatwo. Cudem odkręciłem stare przewody, ale nowe nie pasowały — trzeba było coś wykombinować. Musiałem wracać do pracy. Umieściłem Janusza w klimatyzowanym salonie i zabroniłem mu wychodzić na zewnątrz, zgodnie z wytycznymi żony Ewy.

Gdy wróciłem, przewody były już zamontowane i wszystko wyglądało elegancko. Janusz potrafił dać sobie radę i z niczego zrobić coś. Był przecież żeglarzem.

Ostatnio planowaliśmy ponownie poprawić zdrowie jego ulubionego pojazdu. Nie udało się. Lato było bardzo upalne, a czas szybko doleciał do grudnia.

Rozmawialiśmy o polityce, a raczej żartowaliśmy, bo Janusz krytycznie traktował polityków wszelkiej maści.

Opowiadał o swoim dzieciństwie, Krakowie i czasach artystycznych.

– Nie lubię, gdy mówią o mnie „kamerzysta” – śmiał się.

Wspominał film „Wodzirej”, festiwale, które prowadził, oraz programy Teleferie i Zwierzyniec, przywołując moje własne dzieciństwo. Wspominałem, jak kręciłem anteną, żeby złapać sygnał i obejrzeć Teleferie.

– Ale tego Złotego Krzyża Zasługi nigdy nie dostałem – wspominał i pytał o radę, jak wyciąć tę informację z Internetu.

Janusz był współzałożycielem Polskiego Klubu Żeglarskiego w Nowym Jorku. Szybko się od niego odłączył, ale żeglował dalej swoim jachtem „Ulka”.

Później żeglarstwem już się nie zajmował, ale wypytywał, co się dzieje na tych różnych łódkach, a ja opowiadałem mu tyle, ile wiedziałem.

Jego inteligencja i dowcip zawsze dobrze na mnie wpływały i wprowadzały w dobry nastrój.

Żegnaj, Janusz. Odpoczywaj w spokoju.

Najszczersze wyrazy współczucia dla żony, rodziny i bliskich.

Krzysztof Grubecki
13 grudnia 2025