[Wojtkowi Przybyszewskiemu na urodziny]  

„Impresja: wschód słońca” Claude’a Moneta – wiadomo: jest statkiem flagowym nowego nurtu w sztuce, od tego właśnie płótna nazwanego, otwiera nowe perspektywy, jest poematem ze światła i mgły, utrwala ulotne chwile, odtwarza subiektywne wrażenia wizualne, twórczo rozwija malarską myśl zapoczątkowaną przez Turnera, wreszcie – zrywa z akademizmem i jest jednym z pierwszych kroków w sztukę modernistyczną.

To teraz. Ale w roku 1874, gdy Monet wystawił swój obraz po raz pierwszy, został przez wszystkowiedzących krytyków wyśmiany. W recenzjach pisano, że najprostsza tapeta jest artystycznie bardziej dopracowana niż ten „szkic”, zupełnie serio doradzano malarzowi zakup okularów, a słowo „impresjonizm” zostało po raz pierwszy użyte prześmiewczo.

Wcześniej w Hawrze i w Normandii byłem kilka razy. Ale dopiero płynąc Pogorią przez spowijany co rusz mgłami La Manche zobaczyłem dokładnie, że obraz Moneta jest czystym realizmem, że artysta odmalował dokładnie to, co widział, a nowatorstwo polegało na tym, że przed nim mglistości nie wahał się malować tylko Turner. Pozostali czekali na przejrzystą aurę, by każda scena miała za sobą perspektywę powietrza.

 

11 kwietnia 1981, sobota

Preludium z mgłą w temacie

Mglisty poranek, niczym z obrazu Moneta, dane mi było oglądać dwa razy. Na niebie nie było chmur. Mgła roztapiała wszystkie kształty, zmiękczała barwy, zacierała perspektywę. Ani jednej wyraźnej kreski, ostrej linii, ani jednego zdecydowanego koloru. Miękki pastel harmonijnie łączył w sobie wszystkie odcienie szarości, zieleni, błękitu i bieli, łagodnie rozjaśniając się do żółtej pomarańczy tam, gdzie w normalnych warunkach powinna oślepiać słoneczna tarcza.

Woda podwijała się do góry i płynnie łączyła z powietrzem zasłaniając zupełnie horyzont, a jej leniwe ruchy dopełniały pejzaż sennością i poranną ociężałością. Nawet żaglowiec, na którym przecież stałem, przypominał bardziej senną fantasmagorię niż realny okręt. Nieostre kontury masztów i rei, pajęczyna nierucho­mych lin o rysunku zatartym przez biały opar i z lekka napięte delikatnym powiewem, więc również znieruchomiałe żagle – wszystko to stwarzało złudzenie, że statek jest większy niż w rzeczywistości i pozbawiony swych naturalnych proporcji.

W tej na pozór monotonnej szarości i jednostajności kolorów była prawdziwa feeria – tyle że nie barw, a ich odcieni. Ten wachlarz półcieni, mikrotonowe inter­wały obejmujące całą paletę urzekały subtelnym pięknem i delikatnością. Na utrwaloną na płótnie tę ulotność, subtelność i nieuchwytny czar, wymagający nie tyle ostrości, ile wrażliwości wzroku, musieli zareagować paryscy mieszczanie tak właśnie, jak zareagowali – tak, jak reaguje każdy człowiek żyjący w sferze ustalonych i niezmiennych wartości na zjawisko obserwowane po raz pierwszy, nie dające się porównać z niczym znanym.

Tamci, wtedy na tej wystawie, po prostu nigdy nie byli na morzu, a jeśli nawet – to przecież nie dla kontemplacji mgły, dla nich poważnej przeszkody w handlo­wych podróżach.

Ale i malarstwo również odbyło długą drogę, zanim kilku panów w tużurkach postanowiło malować właśnie mglistość…[1]

 

 

Cytował (40 lat później, więc niedokładnie)
z książki
własnej

 


Kazimierz Robak

niedziela, 11 kwietnia 2021

Na Stronie Głównej i powyżej:
Claude Monet (1840-1926): Impresja – wschód słońca
(Impression, soleil levant; 1872; olej na płótnie; 48 x 63 cm; Musée Marmottan Monet, Paryż)

 

 


[1] Robak, Kazimierz. „Pogorią” na koniec świata. Gdańsk : Wyd. Morskie, 1983, str. 139.


7 grudnia 1980 – 17 kwietnia 1981 – rejs antarktyczny Pogorii

Kapitan: Krzysztof Baranowski
zastępca kapitana: Andrzej Marczak
załoga etatowa: Stanisław Bojaruniec (kuk), Wojciech Fok (bosman), Marek Kleban (II mechanik), Romuald Mineyko (I mechanik)
załoga niezawodowa: Henryk Bartoszuk, Dariusz Bogucki, Wojciech Burkot, Stanisław Choiński, Tomasz Gasiński, Janusz „Geograf” Kawęczyński, Zbigniew Kleban, Jan Kłossowski, Włodzimierz Ławacz (do 1981-02-04), Andrzej Makacewicz, Stefan Misiaszek (do 1981-02-04), Ryszard Mokrzycki, Wojciech Przybyszewski, Kazimierz Robak, Wojciech Sławiński, Zbigniew Studziński, Zdzisław Szczepaniak
grupa zaokrętowana na Stacji im. Arctowskiego (1981-02-07): Wojciech Chudzyński, Ryszard Gutkowski, Ryszard Halba, Jerzy Kaszubowski, Jerzy Komorowski, Eugeniusz Moczydłowski, Jan Styczyński, Jerzy Szyłak-Szydłowski
trasa: Gdynia (7 grudnia 1980) – Kanał Kiloński (12/13 grudnia) – reda Falmouth (23-24 grudnia) – Las Palmas (2 stycznia 1981) – przecięcie równika na 028°55” W (12 stycznia) – Cieśnina Le Maire’a (1 lutego) – Cieśnina Bransfielda (3 lutego) – Zatoka Admiralicji, Wyspa Króla Jerzego; Stacja im. Arctowskiego (4-7 lutego) – Stanley, Falklandy (12-13 lutego) – Rio de Janeiro (25-27 lutego) – reda Falmouth (8-9 kwietnia) – reda Lymington w cieśninie Solent (10 kwietnia) – Cuxhaven (13-14 kwietnia ) – Kanał Kiloński (14/15 kwietnia) – Gdańsk (17 kwietnia 1981)
długość trasy: 20 820 Mm.
czas trwania: 132 dni


► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną