Równo 39 lat temu dzień 14 lipca dla kilku osób, w tym dla mnie, był dniem wyjątkowo niepomyślnym. Na tyle, że pozwoliłem sobie nazwać go „dniem czarnym”.
Organizowaliśmy wtedy pierwszą Szkołę Pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego. My, czyli Kapitan i piątka z jego załogi z antarktycznego rejsu Pogorii, zwana później na pokładzie „Układem Warszawskim”: Janusz „Geograf” Kawęczyński, Stach Choiński, Wojtek Przybyszewski, Andrzej Makacewicz i ja.
Dzień 14 lipca, dziś święto narodowe Francji, zapisał się w historii zburzeniem Bastylii. W dziejach Szkoły 14 lipca 1983 r. był również dniem destrukcji, tyle że nam tego dnia nie przyświecała żadna jutrzenka. Po prostu: czarny czwartek.
Przed dziesiątą na redakcyjnym biurku zadzwonił telefon. Odebrała koleżanka, ale po sekundzie wyciągnęła słuchawkę do mnie. Na linii był Krzysztof. Zapowiedział krótko swoje przybycie i przerwał połączenie.
Nie było mi to specjalnie na rękę. W myśl niepisanej umowy z Prezesem-Naczelnym starałem się, wisząc bez przerwy na telefonie w sprawach Szkoły, aby przynajmniej wizyty ludzi z nią związanych nie zazębiały się z godzinami największej aktywności „Presspolu”. Nie miałem jednak wyjścia.
Krzysztof wszedł po kilkunastu minutach i ciężko usiadł. Twarz miał zmienioną, wzrok przygaszony.
– Co się stało?
– Wracam właśnie z Gdyni. Byłem w Urzędzie Morskim. Nie mam prawa prowadzić Pogorii jako kapitan. W każdym razie nie w tym roku.
Krew odpłynęła mi do stóp. Pisząca dotąd na maszynie koleżanka wyłączyła ją i popatrzyła na gościa:
– Panie Krzysztofie, to niemożliwe… Tyle pracy…
Krzysztof, jakby nie słysząc, relacjonował dalej:
– Uważają, że kapitanem może być tylko zawodowiec, a dodatkowo ma płynąć zawodowy radiooficer I klasy.
Zapadła cisza.
– No dobrze – powiedziałem wreszcie, siląc się na luz, choć czułem, że nieposłuszny głos brzmi głucho i bezbarwnie. – I co teraz? Czy to decyzja ostateczna, czy tylko stan na dziś?
– Nie wiem. Wysłali pismo do PZŻ, gdzie podają szczegółową motywację. I co ma do rzeczy, czy to decyzja ostateczna czy nie? Wiesz, co to znaczy, że nie jestem na liście kapitanów? To całe miesiące formalności. Nawet gdybyśmy znaleźli odpowiednich zawodowców, a ja bym płynął jako zastępca. Ponadto kazali kupić na Pogorię drugi radar, drugie tyle tratw, kamizelek i kół ratunkowych. Pytam: skąd, gdzie i za co? To kolejne miliony, których nie ma.
– Nonsens! – otrząsnąłem się już nieco i postanowiłem zaoponować, żeby choć na chwilę wyszedł z czarnego przygnębienia. – Nonsens. Najwięcej trudności byłoby z zawodowcami, bo oni za takie psie pieniądze, jak stawki żeglarskie, nie popłyną, ale zawodowcy nie wchodzą w grę. Dobrze wiesz, że to ty masz prowadzić Szkołę. Ty i nikt inny. Pozbawić ciebie funkcji kapitana? To się im nie uda! Baranowskiego nie wyrzuca się z kapitaństwa ot tak, po prostu. Taka decyzja to bezprawie. To chamstwo! To ordynarna urzędnicza złośliwość. Twoja karencja wygasła w kwietniu i dopełniłeś wszelkich warunków, które ci postawiła Izba Morska. Sam mówiłeś, że podobny precedens w rezultacie może doprowadzić do ostatecznego zabrania Pogorii żeglarzom i oddania jej w pacht zawodowcom. Już nie walczysz tylko o siebie. I to musisz uświadomić też Pezetżetowi. O kasę nie masz się co martwić, znajdziemy. Tratwy się pożyczy, koła też, a co do radaru – kłamałem jak z nut – Geograf ma chody w „Rawarze”. Byłeś w Urzędzie Gospodarki Morskiej?
– Jestem umówiony za godzinę.
– Świetnie. Było jasne, że Wybrzeże jeszcze się odezwie. Bardzo dobrze, że zrobili to już teraz. Pękli, nie wytrzymali nerwowo! I dali nam prawie półtora miesiąca.
Mówiłem już z przekonaniem, ale wewnątrz byłem pusty. Mimo to starałem się nie wypaść z roli:
– Przygotujemy odpowiednie materiały. Jutro z samego rana wezmę od ciebie te dokumenty, które trzeba dać na ksero. Widzisz, ile ruchu od razu! Nareszcie coś się dzieje!
Krzysztof spojrzał na mnie jak na kogoś, kto nagle stracił zmysły, potem zerknął na zegarek i wyszedł.
– Wiesz, Ala – zwróciłem się do oniemiałej wciąż koleżanki, – jeszcze chwila, a sam uwierzyłbym w to, co mówiłem.
– Przestań! No i co z wami będzie?…
– Nic. Nie zawsze pływa się do Indii pod żaglami, zwłaszcza z tak morskiego kraju jak Polska. Polecę sobie samolotem.
– Macie jeszcze szanse? Ile dajesz procent?
– Czy ja wiem?… Może z pięć…
* * *
Reszta dnia była równie czarna.
Geograf zadzwonił z „Rawaru”, że według aktualnych oficjalnych danych, radar możemy kupić najwcześniej w styczniu.
Wojtek wpadł z wiadomością, że kolejny kontrahent na nasze usługi wycofał się rakiem i dwa miliony (czyli jedna dziesiąta budżetu) przepadły.
Mnie wezwał Prezes – Naczelny Redaktor. W krótkich słowach poinformował, że uwzględniając mój rychły bezpłatny urlop i dotychczasowe „zaangażowanie” w pracy redakcyjnej, postanawia od jutra zlikwidować funkcję sekretarza Agencji. Znaczyło to, że jestem zdegradowany.
– Osłodą niech ci będzie – powiedział Szef – że nie biorę nikogo na twoje miejsce, bo doszedłem do wniosku, że na razie dam sobie radę bez sekretariatu. Ale powinieneś wyciągnąć z tego wniosek na przyszłość: twoja Szkoła kiedyś się skończy, a pracować trzeba.
W duchu przyznałem Zbyszkowi rację, ale nie powiedziałem nic.
* * *
Kiedy kolejne telefony przynosiły kolejne hiobowe wieści, spakowałem manatki i wyszedłem. Kupiłem płaską butelkę Martineau. W domu nalepiłem na nią kawałek folii i napisałem:
Kupione w czarnym dniu 14 lipca 1983. Przeznaczone do wypicia na pokładzie „Pogorii” w rejsie Szkoły do Indii, tuż po wyjściu z wód terytorialnych PRL. Połowę otrzyma w ofierze i hołdzie władca wszech mórz i oceanów – Neptun.
Butelkę schowałem na samo dno marynarskiego worka, owinąwszy ją przedtem dokładnie wełnianą skarpetą.
* * *
Impas się pogłębiał. Po kilku dniach …
Urząd Morski odpuścił. Nie tak zaraz i nie tak od razu, ale jednak. Szczegółów dowiedzieć się będzie można z książki
Kazimierz Robak: Szkoła (historia pierwszej Szkoły Pod Żaglami), przygotowywanej właśnie do ponownego wydania, tym razem w wersji papierowej.
Opis przygotowań do tego rejsu obfituje w niespodzianki i zaskakujące zwroty, ale kolejny cytat z książki nie jest spoilerem, bo wiadomo, że Szkoła – mimo wszystkich przeciwności i przeciwników – wypłynęła (i szczęśliwie wróciła) z Krzysztofem Baranowskim jako kapitanem.
Brudnopisy Polonisty:
Piątek, 9 września 1983, dzień 3.
Poza wodami PRL. Ściągam po apelu antarktyczną piątkę do Kapitana i stawiam na stół piersiówkę, kupioną w „czarny czwartek” 14 lipca. Pół flaszki dla Neptuna. Wszystko wypisane na butelce, więc Krzysztof bierze srebrny pucharek i wychodzi na dek. Gdy wraca, pijemy po kusztyczku, śpiewamy (przy organach) „Pogoria brava!” i rozchodzimy się do zajęć w pododdziałach.
Obwoluta Szkoły, wyd I (elektroniczne) z 2005 r.
Kazimierz Robak
14 lipca 2022