Wrzesień – dziewiąty miesiąc roku (wg używanego w Polsce kalendarza gregoriańskiego), ma 30 dni.

Teraz powinno być, jak słowo „wrzesień” wyjaśnia etymologicznie Aleksander Brückner (pamiętamy: 1856-1939, filolog, slawista, historyk literatury i kultury polskiej, znawca staropolszczyzny). A jeszcze np. zgrabny cytacik z Lindego.
Ale nie będzie, bo to wyjaśni każdy. Nawet ten, kto o Brücknerze i Lindem nie słyszał w życiu, a nawet ten, dla kogo zaskoczeniem jest fakt istnienia słownika języka polskiego, bo przecież jeżeli słownik – to z jakiegoś na jakiś, a nie z naszego na nasze.

„Wrzesień” – bo wrzosy, według logiki Stacha Matysiaka: że jest Polna – bo pole, że jest Dolna – bo w dole, a na Piwnej jest piwo, a na Krzywej jest krzywo. (czy ktoś jeszcze wie, o czym i o kim ja mówię?).
I tak już będzie z nazwami miesięcy do końca roku

Jednak Brückner i wrzosy swoją drogą, a mnie wrzesień kojarzy się ze szkołą (komu nie?), a jeszcze i z piosenką: minął sierpień, minął wrzesień, już październik i ta jesień…
Czemu akurat ten tekst klika mi na wrzesień, a nie na październik czy sierpień – nie wiem, ale to nie ma znaczenia: ma za to fakt, że większość mojej generacji jest z Przybory, a jak kto nie wie, o co chodzi – niech poszuka, to też będzie.

Staropolskie warianty nazwy dziewiątego miesiąca podaje Kopaliński: świętomichalski (od dnia św. Michała, 29 IX) i pajęcznik, od babiego lata.

Większość języków europejskich nazywa dziewiąty miesiąc roku wariantami wyrazu zapożyczonego z łaciny: September.
Z pozoru mało to logicznie, bo septem to po łacinie ‘siedem’ a septimus – ‘siódmy’, ale to nie błąd a archaizm: September był w kalendarzu rzymskim miesiącem siódmym, ale tylko do roku 46 p.n.e., kiedy to Rzymianie za pierwszy miesiąc roku uznali Ianuarius (styczeń) zamiast marca (Martius) i cała numeracja cofnęła się o dwa oczka.

 

Cerkiew prawosławna obchodzi we wrześniu początek roku liturgicznego.

 

Rocznice wrześniowe

 

1 września „roku pamiętnego” wiadomo co było: „napadł wróg na Polskę z kraju sąsiedniego”.
Na czym się, niestety, nie skończyło.

 

 

3 września 1941 urodził się Stan Borys, wokalista, kompozytor, aktor i poeta.
Jako Stanisław Guzek był współzałożycielem polskiej supergrupy Blackout (która po jego odejściu zmieniła nazwę na Breakout). Z Blackoutami Stan śpiewał takie przeboje jak „Anna” czy „Studnia bez wody”. Kto nie słyszał, jak kilkadziesiąt tysięcy ludzi zgromadzonych na stadionie na koncercie recytuje ze Stanem parlando z „Anny” (…kiedy wstępowaliśmy po schodach, kładłem pod twoje stopy poduszki dłoni, za poręcz miałaś moje ramiona i stawało się okno prosto w słońce; tekst: Bogdan Loebl) – ten niczego nie słyszał!
Później przyszła kariera solowa i megaprzeboje: „Jaskółka uwięziona” i „To Ziemia” – wersje oryginalne znajdziecie bez problemu na YouTubie. Jeśli kto powie, że podczas słuchania „Jaskółki” ciarki nie przelatywały mu po plecach – uwierzę tylko tym, dla których życie kulturalne poza piłką nożną nie istnieje.
W tym roku Stan obchodzi urodziny dębowe – osiemdziesiąte.
Ad multos annos, Stan!!!
Tobie i Twojej Annie! 

 

 

6 września 1831 – podczas obrony Warszawy w powstaniu listopadowym wylatuje w powietrze fragment wolskich zachodnich fortyfikacji stolicy – Luneta Nr 54, a  wraz z nią – wg Adama Mickiewicza – dowódca artylerii tzw. reduty, ppor. Konstanty Julian Ordon.

W rzeczywistości Ordon, poparzony podczas wybuchu, żył jeszcze 56 lat, dokonując czynów żołnierskich (walczył m.in. w oddziałach Garibaldiego) i pedagogicznych (był profesorem języków nowożytnych).
Historia zachichotała, gdy Ordon – wskutek niechęci innych ochotników – zrezygnował z wstąpienia do Legionu Mickiewicza, tworzonego we Włoszech przez poetę w 1848 i zaciągnął się do Legii Lombardzkiej.

Z Mickiewiczem Ordon spotkał się podobno raz – w 1855, w Burgas. Miał wtedy podejść do niego i powiedzieć: „Jam jest porucznik Ordon, któregoś pan na tamten świat wyprawił”.
W liście do Władysława Mickiewicza Ordon pisze, że „Adam się roześmiał” i obaj się uścisnęli. Ale czy to spotkanie, nigdzie indziej nie relacjonowane, rzeczywiście się odbyło – nie wiadomo.

Ordon popełnił samobójstwo we Florencji 4 maja 1887. Żył długo, ale przeżyli go patriotyczni fanatycy, którzy ucieszyli się z jego śmierci. Za życia bowiem wielokrotnie spotykał się z niechęcią i zdziwieniem: „Jakże to? Taki symbol, taki bohater, taki niezłomny, tak pięknie dla Ojczyzny się poświęcił – a żyje?”
Jak bardzo mylą się ci, którzy sądzą, że polski hejt jest wykwitem i cechą naszych czasów! 

Z wierszem Reduta Ordona (1832) wyniknął zaś galimatias dodatkowy. Utwór nosi podtytuł „Opowiadanie adiutanta”, gdyż Mickiewicz posłyszał całą historię od przyjaciela – Stefana Garczyńskiego, walczącego podczas obrony Warszawy i widzącego, choć z daleka, eksplozję reduty.
Mickiewicz posłyszał, zapisał i wydał.
Oto jednak rok później śmiertelnie chory Garczyński – też poeta i to dobry, bardzo przez Mickiewicza ceniony – poskarżył się przyjacielowi, iż został pominięty przy Reducie jako współautor, choć przecież rymy i obrazy były jego.
Jaką odpowiedź usłyszał – nie wiadomo, jednak do drugiego tomu poezji Garczyńskiego (1833) redagujący wydanie Mickiewicz Redutę Ordona dołączył z dopiskiem:

Wiersz ten, pisany pod wpływem opowiadań Garczyńskiego, umieszczam między dziełami przyjaciela jako wspólną naszą własność.

Na taką interpretację zżymał się syn i biograf poety, Władysław:

Uroił sobie p. Leonard Niedźwiecki, że Reduta Ordona jest pióra Garczyńskiego, nie Mickiewicza i od czasu do czasu wyrywa się z tem nieuzasadnionem twierdzeniem w różnych pismach polskich. Sama olbrzymia różnica formy w poezyach Adama i Garczyńskiego, byłaby dowodem dostatecznym, a przypuszczenie, że Adam okradł najlepszego przyjaciela z promyka należnéj mu chwały, upada samo przez się. […] A sam Garczyński z Bazylei 17 Czerwca 1833 pisze do Turny: „Do drugiego (tomu) przyłączył Mickiewicz swoję Redutę Ordona.”     [Korespondencya Adama Mickiewicza wydanie 1872 r. t. II. str. 283.]

Zważywszy, że edytorem Korespondencji Adama był Władysław Mickiewicz, za owo „swoję” grosza bym nie dał. Artur Wołyński wszak pisał do niego otwarcie:

[…] Cię ludzie obwiniają, ze dokumenta fałszujesz przez obcinanie i przerabianie ustępów, które Ci się nie podobają, że […] właścicielowi oddajesz udatne facsimilia z nadwerężonym tekstem.

Do tego „różnica formy” nie zawsze (w odniesieniu do Reduty Ordona) jest aż tak wielka. Wreszcie, mając na uwadze Władysławową stronniczość biografa-hagiografa, sarkanie owo – bo ojcowskiego dopisku już się nie dało usunąć ani zniszczyć – wydaje mi się sztuczne.

 

 

7 września 1824 – piorun kulisty zabija Augusta Bécu, pracownika naukowego i administracyjnego Uniwersytetu Wileńskiego. Zatrudniony w państwowej uczelni siłą rzeczy był po tej samej stronie barykady co władze rosyjskie i kurator wileńskiego okręgu szkolnego senator Nikołaj Nowosilcow. Nic dziwnego, że uwięzieni wówczas filomaci i filareci uważali dr. Bécu za zdrajcę i sprzedawczyka. Tak też przedstawił go – pod postacią Doktora – Mickiewicz w III Części Dziadów.
Prywatnie mąż Salomei primo voto Słowackiej i ojczym jej syna Juliusza, doktor (był chirurgiem i profesorem medycyny) Bécu nie byłby wart szczególnej tu wzmianki, gdyby nie użyty przy Wiośnie Mickiewiczowski cytat, w którym Nowosilcow stara się wytłumaczyć śmierć swego zausznika bez włączania czynników nadprzyrodzonych:

No i cóż w tym strasznego? – wiosną idą chmury,
Z chmury piorun wypada: – taki bieg natury.

Po raz kolejny widać, że Mickiewicz do dat i faktów specjalnej wagi nie przywiązywał. Co wolno wieszczowi…

 

 

8 września kościół katolicki obchodzi Narodzenie Najświętszej Maryi Panny, zwane w tradycji ludowej święto Matki Boskiej Siewnej, bo zaczynał się najlepszy czas do siewu ozimin.
Można by ogłosić konkurs: kto wie, co to jest „ozimina”? No to ogłaszam, tyle że proszę o nienadsyłanie odpowiedzi.

Lud wierzył także, że tego dnia jaskółki zagrzebują się w mule rzek i jezior, by tam przetrwać zimę. Zwracam uwagę na tę teorię: ponieważ lud był polski, więc w ramach postępującej repolonizacji i dawania odporu wrażym ideom płynącym z Zachodu, stwierdzenie to pewnie niedługo wejdzie do szkolnych podręczników zoologii – oczywiście pod warunkiem, że takich głupot jak zoologia będzie się uczyć w nowej polskiej szkole.

 

 

11 września 2001 terroryści skasowali dwa wieżowce World Trade Center w Nowym Jorku i kilka samolotów. Skutki tego czujemy do dziś.

 

 

15 września 1974 – „wystawa spychaczowa” (Бульдозерная выставка), którą moskiewscy malarze awangardowi zorganizowali przy skrzyżowaniu ulic Profsojuznej i Ostrowitianowa w Bielajewie, na peryferiach Moskwy.

Gdy zerkniemy na to, co wówczas działo się w sztuce polskiej (a był to okres zwany „średni Gierek”), to wierzyć się nie chce, że za wschodnią granicą, w Sojuzie, w owym czasie obowiązywał wciąż (no dobrze: może nie tak do końca, ale…) socrealizm. Co prawda za odstępstwa od tej doktryny już nie rozstrzeliwano, ale na „pacykarzy i ich bohomazy” wysyłano spychacze na przykład. Tak właśnie jak w 1974 w Moskwie.

Wystawiający socrealizmu nie uznawali, w związku z czym jedynym miejscem, gdzie mogli zaprezentować swoja twórczość „masowemu odbiorcy” (Bułhakow w podobnym kontekście użył frazy зрительская масса), była ulica.

Warto wspomnieć nazwiska przynajmniej inicjatorów akcji, by czas ich nie zaćmił i niepamięć – jako że ryzykowali sporo (ponadto sporo nazwisk z tego grona to przyszłe tuzy malarstwa światowego):

Igor Cholin, Nadieżda Elskaja, Witalij Komar, Lidia Mastierkowa, Aleksander Mełamid, Władimir Niemuchin, Oskar Rabin i jego syn Aleksander, Jewgienij Ruchin, Wasilij Sitnikow, Boruch Sztejnberg, Walentin Worobjow, Jurij Żarkich oraz kolekcjoner sztuki Aleksander Glezer.

Przy okazji: wyguglujcie hasło „Komar & Melamid”! Gdy zobaczycie, co ten duet malował później, daję słowo: nie powstrzymacie się od śmiechu.

Do inicjatorów dołączyli inni, ale jest ich zbyt wielu, by tu wymieniać.

Wystawa przyciągnęła oczywiście okolicznych mieszkańców, ale organizatorzy mieli lepszy pomysł: zawiadomili o wydarzeniu korespondentów zagranicznych akredytowanych w Moskwie.

Władza – jak to władza, której się wydaje, że może wszystko, a zwłaszcza władza sowiecka – zareagowała szybko, z gracją słonia w składzie porcelany i bezmyślnie: pół godziny po otwarciu przyjechały trzy spychacze, armatka wodna i ciężarówki z milicjantami – oczywiście w cywilu – podającymi się za ogrodników-aktywistów, którzy akurat w niedzielę i akurat w tym miejscu mieli porządkować tereny zielone (technika znana i opanowana do perfidii, patrz: polski Marzec 1968 i ORMO-wców przebranych za „robotniczy aktyw”).

Ogrodnicy, jako zdrowy element klasy przodującej, wystąpili w obronie wartości i pryncypiów. Było niszczenie obrazów, polewanie wodą, pałowanie (pałka – jak wiadomo – to nie tylko bijące serce Partii, ale i przedmiot codziennego użytku ogrodnika). Oberwali też dziennikarze, ale to chyba zagranicznych żurnalistów bardziej ucieszyło niż zmartwiło, bo w tej sytuacji materiał pisał się sam.

Były oczywiście aresztowania, a na komisariacie porucznik milicji (imię i nazwisko znane, ale nie będę go upamiętniał) powiedział: „Trzeba by was zastrzelić, tylko naboi żal!” (Стрелять вас надо! Только патронов жалко…).

W prasie zachodniej się zagotowało. Na tyle, by breżniewowski beton nieco skruszał i władze zgodziły się, by 29 września (tegoż 1974 roku) niepokorni artyści wystawili swoje prace na placu w Izmajłowie. 

Skąd ta szybkość decyzji? Może partyjni czynownicy, przekonani o skuteczności działań swych sił porządkowych myśleli, że zniszczono wszystkie obrazy i w tak krótkim terminie malarze nie zdążą namalować nowych?

Wystawa izmajłowska trwała 4 godziny i zwiedziło ją około półtora tysiąca widzów, a zagraniczne media skwitowały to tytułami: „pół dnia wolności”.

To ostatnie nie powinno mylić: Zachód bardzo skrupulatnie przestrzegał ustalonego w Jałcie (luty 1945!) porządku; poczynania sowieckiego hegemona – tak w ZSRR jak i w państwach satelickich – nigdy nie spotykały się z czymś więcej niż z chwytliwymi, bo rozpaczliwymi, nagłówkami w zachodniej prasie.
Reakcja inna przyszła dopiero wtedy, gdy Gensek – przekonany o indolencji i pasywności Zachodu – posłał swą armię do Afganistanu, o którym w Jałcie (ani nigdzie indziej) mowy nie było.

„Spychaczowa wystawa” była kolejną w łańcuchu ekspozycji nieprawomyślnej sztuki, która w ZSRR nazywana była awangardową, a wg kryteriów zachodnich była zaledwie echem modernizmu.
Nie sposób nie westchnąć: cóż za regres w porównaniu z latami 20-tymi XX wieku, gdy rosyjska awangarda artystyczna na wszystkich polach odsadzała Zachód o dziesięciolecia.

Pierwszą z serii „wystaw rozpędzonych” była ekspozycja „Nowa Rzeczywistość” w moskiewskim Maneżu, rozpędzona przez Nikitę Chruszczowa 1 grudnia 1962. Przeczytacie o tym w grudniu, tu tylko dodam, że wśród utrwalonych w piśmie i na taśmie określeń użytych przez Nikituszkę były słowa «дерьмо» (łajno), «говно» (gówno), «мазня» (bohomaz) i zdania: „Wy co: malować nie umiecie? Mój wnuk ładniej rysuje! Wy co: mężczyźni czy pederaści przeklęci? Macież wy sumienie? Zabronić! Skończyć z tym świństwem! Nakazuję! A zwolenników wyplenić, z radia, telewizji, prasy, wszystkich!”
I pomyśleć, że w Polsce ludziom się nie podoba minister Gliński, który – niesiony żarem tych samych uczuć – co prawda idzie dalej, bo zdejmuje ze ścian to, co mu się źle kojarzy, ale z jaką kulturą! Bez jednego niecenzuralnego słowa!

Tymczasem z Chruszczowa jednak było ludzkie panisko, bo mógł na przykład zrywać obrazy ze ścian i je deptać, a jednak świadkowie zgodnie twierdzą, że nie zrywał ani nie deptał.

I jeszcze jedno: realizm socjalistyczny przetrwał w ZSRR jako oficjalna doktryna artystyczna do lat 80-tych XX wieku.

 

 

16 września – Dzień Niepodległości Meksyku, ustanowiony dla upamiętnienia mowy zwanej „Wołanie z Dolores” (Grito de Dolores), którą tego dnia w 1810 r. wygłosił Miguel Hidalgo y Costilla, proboszcz parafii Dolores, rozpoczynając narodowe powstanie antyhiszpańskie.
Powstanie w sumie wygrało, ale wpierw (31 lipca 1811) Hiszpanie rozstrzelali księdza Hidalgo, a dla zapobieżenia herezji obcięli mu głowę i wystawili na widok publiczny, co – jako ludzie pobożni i dobrzy chrześcijanie – uczynili dopiero po egzekucji.

 

 

17 września „roku pamiętnego” napadł wróg na Polskę z drugiego kraju sąsiedniego, o czym przez prawie pół wieku wolno było mówić oficjalnie tylko jako o dobrosąsiedzkiej pomocy, polegającej na zabezpieczeniu zajętych ziem polskich przed okupacją hitlerowskich Niemiec.
Gdyby wówczas było znane pojęcie „konwoju humanitarnego”, to z pewnością tak by się to nazywało.

Od 1991 polski Związek Sybiraków obchodzi 17 września Światowy Dzień Sybiraka.

 

 

18 września ­1970 – zmarł Jimi Hendrix (ur. 27 listopada 1942), jeden z najbardziej wpływowych muzyków i kompozytorów wszechczasów. Nie podejmuję się opisać, i to jeszcze w krótkich słowach, czego dokonał, więc napiszę tylko, że bez niego muzyka dziś zdecydowanie nie byłaby taka sama.
Tym, którzy coś słyszeli, ale nie słuchali, radzę zacząć od uważnej lektury strony Periplus.pl, na której opublikowałem Jimiego Hendrixa żywot i sprawy w odcinkach. Najlepiej zacząć od odcinka pierwszego: Rok 1967: Jimi Hendrix w Monterey. 1. „Wild Thing”.

A później można obejrzeć filmy z festiwali, w których wystąpił Hendrix (Monterey Pop z 1967 i Woodstock z 1969 to pozycje obowiązkowe) i przesłuchać wszystkie płyty, które Jimi nagrał za życia (ostatnia, Cry of Love, ukazała się po jego śmierci, ale zdążył ją skończyć).

 

 

19 września ­– członkowie Kościoła Latającego Potwora Spaghetti obchodzą Międzynarodowy Dzień Mówienia po Piracku. Można i tak, czemu nie – wśród ulubionych lektur nie tylko mojego dzieciństwa był Kapitan Blood, Wyspa SkarbówSokół morski. I Hornblower oczywiście, choć on nie pirat, a wręcz odwrotnie.

 

 

19 września 1985, 07:17:50 czasu lokalnego – zaczęło się trzęsienie Ziemi o sile 8,1 w skali Richtera, które zabiło co najmniej 30 tysięcy ludzi w mieście Meksyk, a samo miasto zdemolowało: ponad 400 wielopiętrowych budynków rozpadło się całkowicie, ponad 3 tysiące (w tym kilkanaście szpitali) było poważnie uszkodzonych. Dane powyższe są zbliżone do oficjalnych, a trzeba pamiętać, że wg innych ocen liczby tu przedstawione trzeba podwoić lub potroić (niektóre raporty mówią o ponad 50 tysiącach zabitych).
Wstrząsy trwały od 3 do 5 minut. Epicentrum znajdowało się pod dnem Pacyfiku, mn.w. 350 km od miasta.
Tragiczny wstrząs wrześniowy poprzedziło trzęsienie 28 maja 1985 (5,2), po nim nastąpiły dwa powstrząsy (20 września 1985 – 7,5 i 30 kwietnia 1986 – 7,0).

 

 

19 września 2017, 13:14:40 czasu lokalnego – trzęsienie Ziemi o sile 7,1 w skali Richtera wstrząsnęło miastami Meksyk i Puebla (tuż obok epicentrum). Agencje podają, że liczba ofiar to co najmniej 300 osób. Liczba uszkodzonych budynków poszła w setki. Najbardziej ucierpiała północna część stolicy, w okolicach międzynarodowego lotniska im. Benito Juareza.
Przyjaciel z Meksyku napisał w emailu zaraz po wstrząsach:

O 11:00 zawył alarm, żona woła „Pospiesz się, trzęsie!”. Wszyscy wyszli z domów, a tu nic… Okazało się, że to był próbny alarm, w rocznicę trzęsienia z 1985. Wróciliśmy do domu. Po pierwszej, właśnie miałem zacząć ćwiczyć na saksofonie, a tu…! Bez alarmu, bo epicentrum było tuż tuż. Żona nie mogła złapać psa, tynk leciał ze ścian, budynek trzeszczał, trudno było ustać i biec po schodach. Było krótko, ale zdrowo. Mówią, że 7,1. Później się okaże…

I nad ranem dnia następnego:
Nie śpimy. Zaraz po wysłaniu wiadomości do Ciebie poszło światło i wróciło dopiero przed chwilą.
Dzwoniła córka: „Nie mamy domu! Nie zawalił się, ale nie pozwalają tam wejść.” Potem telefony ogłuchły, może rano dowiemy się czegoś więcej. Nie możemy do nich pojechać, bo miasto to jeden korek i chaos, komórki nie działają.

Wstrząsami poprzedzającymi była seria trzęsień w dniach 7-12 września 2017 (epicentra w stanach Chiapas i Oaxaca) o sile od 5,0 do 8,1 w skali Richtera.
Skutki najsilniejszego z tych wstrząśnięć (8,1 R), 7 września 2017 o godz. 23:49:18 (czas lok.), odczuły miasta Juchitán de Zaragoza (ucierpiało najbardziej), Meksyk, Oaxaca, Puebla, Acapulco, Colima, Guadalajara, Tabasco, Veracruz.

 

Wystarczy już tych rocznic.

 

We wrześniu wypada na półkuli północnej równonoc (ekwinokcjum) jesienna.
W roku 2020 dniem równonocy jest 22 września.
Słońce wstaje w tym dniu dokładnie na wschodzie, a zachodzi na zachodzie.
Rozpoczyna się wtedy jesień, co rozpostrze melancholii mglisty woal.

 

Znaki Zodiaku we wrześniu:

Panna (♍) – do 21 września
Waga (♎) – od 22 września.

O złowieszczej perfekcyjności Panien już było, ale jeśli ktoś myśli, że Wagi są lepsze, to się myli:

Wagi mają krótką pamięć i wzrok, dwie lewe ręce, tępy słuch i dowcip, ambicje zawodowe i poczucie humoru w zaniku. Nie mają natomiast szczęścia do pieniędzy, powodzenia w miłości, rozumu i zdrowia.

Czarny pijar jest nadzwyczaj dla Wag łagodny, bo – co tu kryć – trzeba więc mieć prawdziwego pecha, żeby urodzić się pod znakiem Wagi.
Dalej w Zodiaku będzie jeszcze gorzej, dopóki nie nastanie słoneczny i radosny miesiąc Bliźniąt, by w tym znaku mogły się urodzić osoby wyjątkowe i wybrane.

 

Kwiaty września:

niezapominajka (Myosotis L.) – po łacinie zwana „mysie ucho”, a po angielsku forget-me-not, co jest kalką z francuskiego ne m’oubliez pas i znaczy to samo: „nie zapomnij mnie”. Symbolizuje pamięć.
Kwiatek jest delikatny i ładny, ale nawet to nie przeszkadza rodzimym botanikom używać w jego opisie wyrazów, za które w pierwszym lepszym barze można zdrowo oberwać. No wpadłoby Wam do głowy używać wobec kogoś określeń takich jak: „krótko owłosiony”, „skrętoległy”, „skrętka”, „przysadka”, „osklepek”, „nitkowata szyjka”, „znamię słabo rozszerzone”, „rozłupnia”, „podługowatolancetowaty”, „skręcony w pączku”, „zalążnia” – i liczyć, że ten ktoś się nie obrazi?

Angielska Wiki przytacza średniowieczną legendę o rycerzu, który przed wyprawą poszedł ze swą donną na przechadzkę wzdłuż brzegu rzeki i zapragnął wręczyć jej bukiecik niebieskich kwiatuszków. Nie pomyślał jednak o wektorach i momentach: zbroja więc przeważyła, a rycerz wpadając do wody zdążył przed utonięciem tylko zawołać: „Ach, nie zapomnij mnie-e-e-e-e…!”
Wiki nie wartościuje (choć podaje, że był to rycerz niemiecki), ale sądzę, że gdyby to było dziś, topielec uzyskałby Nagrodę Darwina (tak, topielec, bo za życia można tę nagrodę dostać tylko w bardzo specyficznych okolicznościach): kto na randkę idzie zakuty w zbroję?

 

wilec (Ipomoea L.) – polska botanika też nie oszczędza go w opisie, ale tu już można ją bardziej zrozumieć: po prostu stara się być politycznie poprawna. Wilec ma bowiem kwiaty o pięknych barwach i kształcie, ale zawiera w sobie alkaloidy i to nie byle jakie, bo LSA i LSD, te zaś wywołują wiadomo co (ale biegunkę też).

 

aster (Aster L.) – piękna nazwa, bo od greckiego ἀστήρ astér czyli gwiazda. I piękny kwiat, oznajmiający nieuchronne nadejście jesieni.
Powiało poezją, nie? No to teraz proza: była i Rewolucja Astrów, zwana tak właśnie od kwiatów noszonych przez rewolucjonistów, która rozpoczęła się 31 października 1918 na Węgrzech, trwała dwa tygodnie, a zakończyła się proklamowaniem Węgierskiej Republiki Demokratycznej. Którą w marcu 1919 utopił we krwi Czerwony Terror rewolucji węgierskiego bolszewika Béli Kuna. Którą w sierpniu tego samego roku utopił we krwi Biały Terror Miklósa Horthy’ego i interwenci z Rumunii.
Ale w wazonie astry wyglądają bardzo malowniczo.

 

Kamień września:

szafir – co tu dużo mówić. By przekonać się, jaki może być szafir, trzeba znaleźć fotografię (a najlepiej kilka) szafiru Logana (the Logan Sapphire) – broszy przechowywanej w Muzeum Historii Naturalnej Smithsonian w Waszyngtonie z szafirem wielkości kurzego jajka, o wadze 423 karatów (84,6 g), który znaleziono na Sri Lance. Jedna fotografia jest więcej warta niż tysiąc słów:
<Smithsonian Institution: National Museum of Natural History: Logan Sapphire>
Ofiarowywany jest na 45. – szafirową – rocznicę ślubu, więc szanse dostania go z tej okazji są raczej nikłe. Ale jeśli ktoś mieszka lub przebywa w okolicach Karpacza, zwłaszcza w Kruczych Skałach nad Płomnicą, albo w Górach Izerskich – niech ma oczy szeroko otwarte i młotek (geologiczny) ze sobą.

W zeszłym miesiącu było o sardoniksie, który wg św. Jana zdobi piątą warstwę fundamentu pod murem Miasta Świętego – Jeruzalem, co zostało potwierdzone na piśmie w Apokalipsie (21:20). Szafir jest cenniejszy, bo ozdabia warstwę drugą (21:19) i trudno się spierać, skoro napisane.
Z kolei Juliusz Słowacki na tronie szafirów posadził samego Pana Boga (i to uśmiechniętego, choć złośliwie), więc skoro pisał (Kordian, akt III, sc. 4) – to musiał wiedzieć, a może nawet widzieć.

A na opis warstwy pierwszej fundamentu Jeruzalem musicie poczekać do marca.

 

Refleksje o wrześniu? Trudno będzie…
W PRL były kiedyś plakaty (sam widziałem) „Nigdy więcej września”, co bez wymienienia roku brzmiało dość makabrycznie i natychmiast, wbrew wszystkiemu, stało się przedmiotem żartów.

Gdy sobie pomyślę, że publikując to wszystko w sieci jestem częścią „wiecznego września”, to mi się nie robi zbyt raźnie na duszy, bo nigdy nie lubiłem biegać w stadzie.
Śliwki węgierki są smaczne, ale zaraz zaczyna się jesień, więc będzie plucha, ciemno, wietrzno, ponuro.
Jedno co było pozytywne, to początek roku szkolnego. Podstawówki nie pamiętam, ale w liceum chodziłem do klasy z taką ekipą, że żal było każdego opuszczonego dnia, bo wtedy zawsze umykało coś ciekawego, więc koniec wakacji wcale nie był taki smutny, jak w piosenkach. Tak, to BYŁO pozytywne. A jak będzie teraz – to juz jest zupelnie inna kwestia.

 

Imieniny we wrześniu wymieniam wyłącznie z powodów prywatnych

• Stefan i Stefania (2 IX)
• Michał (29 IX)

Wszystkiego najlepszego!

 

Wrześniowe imprezy urodzinowe, na które mógłbym się załapać wyłącznie teoretycznie, urządzają:

• 15-go – Mietek, z którym, nie wyobrażam sobie, by mogło być smutno;
• 24-go – Wouter – mieszka za daleko, bym mógł wpaść;
• 25-go – pewna Bożena – mieszka jeszcze dalej, a poza nawet gdybym wpadł, to bym złożył życzenia imieninowe, bo urodzin damom się nie wypomina. Dlatego już żadnych innych urodzin nie wspomnę (a byłoby co wspominać! : )

Najserdeczniejsze życzenia!
Urodzinowe i imieninowe!
STO LAT!

 

Śluby i wesela we wrześniu:
mówią (a skoro mówią – to wiedzą), że miesiące dobre do żeniaczki mają mieć w środku „r” (dziąsłowe i wibrujące).
No cóż, nie ma co owijać w bawełnę: „rz” to jednak nie „r” – choć od niego pochodzi ale jest pochodne od „r” miękkiego. Na pewno nie jest to „ż”, bo – o czym niektórzy wiedzą – na ogół wymienia się na „r” jak nie w obrębie polszczyzny to innych języków słowiańskich (jak jest wrzesień po białorusku, bułgarsku i ukraińsku zobaczycie niżej). Czyli trochę tak, a trochę nie. Wasze ryzyko. Chyba, że komuś chce się jechać do Mińska, Lwowa czy Warny.

 

W językach słowiańskich i bałtosłowiańskich
dziewiąty miesiąc roku to:

białoruskiверасень [vierasień]
bośniackiseptembart
bułgarskicептември [septembri]
chorwackirujan
czeskizáří [zarzi]
kaszubskiséwnik (też: sewan, wrzesnik, wrzeséń)
litewskirugsėjis
łatgalskirudiņa
łotewskiseptembris
łużycki (dolny)požnjeńc
łużycki (górny)september (też: požnjenc)
macedońskicептември [septembri] albo гроздобер [grozdobier]
rosyjskiсентябрь [sientiabr’]
serbskicептембар [septembar]
słowackiseptember
słoweńskiseptember
ukraińskiвересень [vieriesień]
żmudzkisiejė

 

Przysłowia…

… na wrzesień:

Gdy nadejdzie wrzesień,
wieśniak ma zawsze pełną stodołę i kieszeń.

Gdy we wrześniu się w ziemię
głęboko wgrzebują robaki,
sroga zima nadchodzi
i mróz nie byle jaki.
(bardzo to przysłowie lubię)

Gdy wrzesień bez deszczów będzie,
w zimie wiatrów pełno wszędzie.

Jaki pierwszy wrzesień,
taka będzie jesień.

Jeśli wrzesień będzie suchy,
październik nie oszczędzi nam pluchy.

Kiedy wrzesień przyniósł jesień,
to i zboże młócą;
jedni sobie trą na żarnach,
drudzy na targ włóczą.

Kiedy wrzesień, to już jesień,
wtedy jabłek pełna kieszeń.

Oto wrzesień, bliska jesień!

Skoro wrzesień, to już jesień,
ale jabłek pełna kieszeń.

Tego wrzesień nie doparzy,
czego sierpień nie dowarzy.

We wrześniu tak jak w sierpniu
tylko dni są krótsze.

We wrześniu tłuste ptaki,
mróz w zimie nie byle jaki.

Wrzesień – jesień.

Wrzesień chodzi po rosie,
zbiera grzyby we wrzosie.

Wrzesień przynosi jesień.

Wrzesień, a jaka kieszeń?

Wrzesień,
leniwiec wsadza ręce w kieszeń.

Wrzeszczy wrzesień, że jesień.

Wrześniowa słota:
miarka deszczu, korzec błota.

 

… na św. Idziego (1 IX)

Gdy na święty Idzi ładnie,
śnieg na pewno późno spadnie.

Święty Idzi w polu nic nie widzi.

 

… na Matkę Boską Siewną (8 IX)

Gdy na Siewną błękitnie,
wtedy wrzos pięknie kwitnie

 

… na św. Nikodema (15 IX)

Pogoda na Nikodema
jest, albo jej nie ma.

[No jasne. Marynarze mają podobne:
Kiedy ptak na wodę siędzie, pogoda będzie, albo nie będzie.]

 

… na św. Franciszka (17 IX)

Na świętego Franciszka
odlatuje pliszka.

Na świętego Franciszka
szuka ziarenek w polu myszka.
[Jasne, że trudno tu być specjalnie wymagającym co do rymów, ale niektóre osłabiają…]

 

… na św. Stanisława Kostkę (21 IX)

Jak na Stanisława Kostkę
ujrzysz śniegu drobnostkę,
to na Ofiarowanie [21 XI]
przydadzą się i sanie.

 

… na św. Mateusza (21 IX)

Święty Mateusz dodaje chłodu
i raz ostatni odbiera miodu.

Na Mateusza słońce grzeje,
po Mateuszu wiatr ciepło rozwieje.

 

… na św. Teklę (23 IX)

W dzień Tekli
będziemy kartofle piekli.

 

… na św. Teodora (24 IX)

Święty Teodorek
wiezie jeszcze ziarna worek.

 

… na św. Michała (29 IX)

Święty Michał
miedze porozpychał.

 

Większość przysłów (i po części pisownia) za:
Adalberg, Samuel. Księga przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich. Warszawa : Druk Emila Skiwskiego, 1889-1894.


► Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną