Jasne, że październik. W takiej Warszawie na przykład, w drugim tygodniu października: słoneczko jasne, niebo niebieskie, a na tym niebie – jeśli już coś – to pasą się, pasą barany wełniane, tak jak na patelni na niebieskiej łące, czasem dojdzie do +20ºC, czasem nie dojdzie… Żyć nie umierać. No, chyba że ktoś mieszka w tropikach, na przykład na Florydzie – tam leje, duje, huragany jeden za drugim – coś okropnego!
Październik – dziesiąty miesiąc w roku, według używanego w Polsce kalendarza gregoriańskiego, ma 31 dni.
Jest najdłuższym miesiącem w roku kalendarzowym: ponieważ na październik przypada zmiana czasu letniego na zimowy jest on dłuższy o jedną godzinę od pozostałych 31-dniowych miesięcy.
Teraz powinno być, jak etymologię słowa „październik” wyjaśnia Aleksander Brückner (pamiętamy: 1856-1939, filolog, slawista, historyk literatury i kultury polskiej, znawca staropolszczyzny) i jeszcze np. zgrabny cytacik z Lindego. Ale nie będzie, bo to wyjaśni każdy, nawet ci, co o Brücknerze i Lindem nie słyszeli w życiu, a nawet tacy, dla których zaskoczeniem jest fakt istnienia słownika języka polskiego, bo przecież jeżeli słownik – to z jakiegoś na jakiś, a nie z naszego na nasze.
„Wrzesień” – bo wrzosy, „listopad” – bo liście spadają, „grudzień” – bo gruda (tu już tak prosto nie jest, bo na własne uszy słyszałem, jak ktoś powiedział, że mu coś „idzie jak po grudzień”).
A „październik”? Tu też jest „trudniej”, bo chodzi o paździerze, od których jest też „płyta paździerzowa” (a nie na odwrót!) – odpadki z lnu lub konopi.
Dziś mało kto zna bajkę Konopnickiej Jak to ze lnem było, a tego, jak się obrabia len – poza specjalistami – dziś nie wie nikt, choć kiedyś była to jedna z podstawowych prac w każdym większym gospodarstwie. W bajce, jak to w bajce: był król – dobrotliwy, sprawiedliwy, ale bardzo nieszczęśliwy, ciągle bowiem był zmartwiony z racji takiej, że jego naród na grzbiet nie miał co włożyć. Dał mu starzec, przy drodze spotkany, worek nasion mówiąc, że złoto z nich wyrośnie – ale że nie wyrosło, więc król zielsko najpierw kazał wyrwać, później w rzece topić, później pod lasem rzucić. A gdy znów mu się przed oczy napatoczyło, zawołał:
– Hej tam! Zabrać mi to przeklęte zielsko i otłuc kijami, żeby aż z niego paździerze poszły!
I z wielką pasją do domu wracał, a z nim goście jego. A pachołki tymczasem, one pęki łodyg porwawszy, zaczęli je kijami okładać tak, że aż z nich paździerze leciały. Naleciał tych paździerzy okrutny pokład, a łodygi aż pobielały, jak z nich ta pierwsza surowizna zeszła.
Tymczasem starzec – którego król zdążył już w lochu uwięzić – nauczył dzieweczkę jedną, jak z łodyg lnianych nić wysnuć i płótno utkać, i królowi sztukę materiału w darze złożył, mówiąc:
Kazałeś go topić? Dobrześ uczynił, bo jego łodyżki w wodzie odmięknąć muszą. Kazałeś go z wody precz cisnąć? Dobrześ uczynił, bo go trzeba suszyć. Po moknięciu owym kazałeś go kijami z paździerzy obić? Dobrześ uczynił, bo tę złą paździerz obić trzeba z łodygi, żeby ją uprawić. Kazałeś je zaś powtórnie kijami obijać? I toś dobrze uczynił, bo do trzeciej skóry len obić trzeba i kijem go wyłamać, żeby do włókna się dostać. […] Królewna niech każe po wsiach len siać i tak go sprawić z rozwagą i miłością, jakeś go ty królu, z gniewem sprawiał, a z płótna niech da koszule dla wszystkich sierot i niemocnych szyć, co jest więcej niż złoto, bo jest poratowanie ubóstwa i niedostatku.
I tak to się wszystko – jak pisał x. Tischner – fajnie po góralsku skończyło, hej!
Hen, drzewiej… [„hen” to wg słownika ‚wzmocnienie okolicznika miejsca’, „drzewiej” to ‚dawniej’ (a nie tryb rozkazujący)] dziesiąty miesiąc roku nazywano u nas również: paździerzec lub paździerzeń (od tych samych paździerzy), pościernik (od ściernisk jesienią pola pokrywających), a także winnik, co zbieżne było ze starogermańską nazwą października Weinmond, więc smacznie – bo od wina.
Łacińska nazwa October – „ósmy miesiąc” (octo to po łacinie osiem), zaczęła być używana od roku 46 p.n.e., kiedy to Rzymianie za pierwszy miesiąc roku uznali Ianuarius (styczeń) zamiast marca (Martius).
Nazwa ta została zapożyczona przez większość języków europejskich.
Październikowe rocznice
1 października 1800: trzeci traktat z San Ildefonso – Hiszpania oddaje Francji „Zachodnią Luizjanę”.
Cudzysłów dałem dlatego, że owa nazwa nie ma nic wspólnego z dzisiejszym stanem Luizjana, gdyż w owym czasie oznaczała terytorium stanowiące prawie 25% powierzchni dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Czyli połowę powierzchni zajmowanej przez kraje Unii Europejskiej dziś (co będzie jutro, któż zgadnie?)
Obejmowały te tereny – w całości – dzisiejsze stany (porządek alfabetyczny): Arkansas; Dakota Południowa; Iowa; Kansas; Missouri; Nebraska; Oklahoma; oraz mniejsze lub większe części stanów (porządek prawie alfabetyczny): Dakota Północna; Luizjana (na zachód od Missisipi, z Nowym Orleanem); Minnesota (na zachód od Missisipi); Montana, Wyoming i Kolorado (na wschód od Gór Skalistych); Nowy Meksyk (część północno-wschodnia); Teksas (część północna) i niewielkie kawałki dzisiejszych prowincji kanadyjskich Alberta i Saskatchewan.
Hiszpania oddała więc taki kawał kontynentu Francji w zamian za:
● obietnicę utworzenia królestwa na podbitym przez Napoleona Półwyspie Apenińskim (państwa „Włochy” wówczas nie było; powstanie dopiero w 1861 r.) którym władać miał bratanek hiszpańskiego króla – książę Parmy, Ludwik Franciszek Filibert Burbon-Parmeński;
● obietnicę Francji, że nie przekaże „Zachodniej Luizjany” żadnemu innemu państwu.
● Do tego Hiszpanie zgodzili się dołożyć sześć 74-działowych okrętów wojennych, które miały być przekazane po objęciu przyrzeczonego tronu przez Ludwika Franciszka Filiberta.
Trzeci traktat z San Ildefonso (ściśle tajny w momencie podpisania) ogłoszono miesiąc po uzgodnieniu. Ostateczna umowa podpisana została 21 marca 1801 r. w Aranjuez.
Napoleonowi, wojującemu z Anglią, zależało na sojuszu z Hiszpanią, więc Ludwik Franciszek Filibert, 21 marca 1801 r., został królem tzw. Etrurii, ze stolicą we Florencji (że pod kontrolą Francji, to jasne, prawda?). Panował krótko: dwa lata później zmarł, zostawiając na tronie 4-letniego syna.
Epizod Królestwa Etrurii trwał też krótko, bowiem Napoleon w 1807 roku włączył je w skład Cesarstwa Francuskiego.
I tak została wypełniona francuska obietnica pierwsza.
Karol IV Hiszpański ogłosił dekret królewski o przekazaniu „Zachodniej Luizjany” Cesarstwu Francji 15 października 1802. Trzy miesiące później Napoleon złożył, a Thomas Jefferson przyjął ofertę kupna/sprzedaży tego terytorium.
I tak została wypełniona francuska obietnica druga.
Okręty (Intrépido, Conquistador, Pelayo, San Genaro, Atlante i San Antonio) zostały przekazane Francji, zgodnie z umową, w marcu 1801 r.
Jak było dokładnie ze sprzedażą „Zachodniej Luizjany” Stanom Zjednoczonym, przeczytacie przy dacie 30 kwietnia, bo właśnie tego dnia, w 1803 roku, podpisany został akt transakcji zwanej Louisiana Purchase. A w skrócie rzecz miała się tak.
Rewolucja francuska z 1789 roku (zwana Wielką) oparła się na trzech wyrazach-hasłach: liberté, égalité i fraternité, komunikując całemu światu, że wszyscy ludzie są wolni, równi i (sobie) braćmi. Ludzie prostoduszni przyjęli to bez zastrzeżeń, zapominając, że zawsze są ludzie bardziej wolni i bardziej równi niż inni, a braterstwo też może być różne, np. stryjeczne, cioteczne czy jeszcze dalsze.
Dosłownie pół godziny po napisaniu tych słów, otworzyła mi się (słowo daję: przypadkiem) jedna z książek na stronie z następującym cytatem:
Rewolucje proklamują szlachetne słownictwo, które przenika do mowy potocznej: nawet przeciwnicy wierzą w głębi serc, że zawarte w intencjach rewolucji dobro i rozum wyeliminują w końcu przemoc i absurd, wierzą w słowa, albowiem moc słów jest nieodgadniona, zaś na zużycie ich nie starczy stuleci.
Précisément.
Tacy właśnie prostoduszni ludzie zamieszkiwali kolonię francuską Saint-Domingue (zachodnia część wyspy Hispaniola, dziś: wyspa Haiti; po polsku kolonia ta zwana była z hiszpańska: San Domingo). Pojęli oni rewolucyjne hasła dosłownie i zażądali tego, co im się wydawało ich.
Sęk w tym, że byli to czarni niewolnicy z plantacji, którym do głowy nie wpadło, że gdy biali panowie w Europie robią demokratyczno-wolnościowe rewolucje, to czarnym do tego wara, bo mają pracować jeszcze więcej, gdyż rewolucja zawsze potrzebuje pieniędzy. Jednak niewolnicy – jak to niewolnicy – zaczęli powstanie.
Ekspedycje wojskowe wysłane do Saint-Domingue przez Hiszpanię, Wielką Brytanię i Napoleona, by spacyfikować buntowników (Legiony Polskie z armii napoleońskiej też pacyfikowały, a jakże) były dziesiątkowane zarówno przez powstańców, jak i choroby tropikalne. Ukaz z 1802 roku, który nadszedł z Paryża i oznajmiał utrzymanie niewolnictwa na Martynice i Gwadelupie także niewiele pomógł.
Napoleon zdał sobie sprawę, że Saint-Domingue nie utrzyma (i rzeczywiście: powstańcy ogłosili niepodległość 1 stycznia 1804 jako Haiti), a bez tej bazy wszelkie posiadłości francuskie na kontynencie północnoamerykańskim nie przetrwają długo. Najbardziej zaś potrzebne mu były pieniądze.
Jefferson z kolei zdawał sobie sprawę, że wkrótce pojawi się co najmniej dwóch pretendentów do „Zachodniej Luizjany” – Hiszpania i Anglia i że najtańsza wojna będzie wielokrotnie droższa od ceny wynegocjowanej z Francją. Francja zaś proponowała sprzedaż terytorium mającego 2.144.510 km2 (828.000 mil kw.) za 15 milionów dolarów (11,75 mln gotówką, reszta – przez umorzenie długu), czyli 7 centów za hektar (po amerykańsku: 2,8ȼ za akr). Dziś by to było ok. 236 milionów dolarów czyli 1,11 dolara za hektar (44,5ȼ za akr) – darmo!
Trzeba tu jeszcze dodać, że w owym czasie duża część ziem wchodzących w skład „Zachodniej Luizjany” mogłaby się reklamować jako „nietknięta stopą białego człowieka”.
14 października 1582 był dniem ciekawym, bo datą dnia poprzedniego był 4 października 1582 – czyli 10 dni wypadło z kalendarza. Stało się to za sprawą bulli Inter gravissimas [„Wśród najpoważniejszych (obowiązków pasterskich)”] wydanej przez Grzegorza XIII.
Papież zarządził zmianę, by dostosować daty obowiązującego do owej pory systemu juliańskiego do kalendarza solarnego czyli astronomicznego, bo np. przesunięcie Wielkiejnocy zaczęło być zbyt wielkie.
Kalendarz wprowadzony przez Juliusza Cezara w 45 r p.n.e. był postępem wobec tego, jak liczono daty w Rzymie wcześniej, ale miał i wady: m.in. w wyznaczaniu lat przestępnych, przez co spóźniał się wobec Słońca o 1 dzień na 128 lat.
Kalendarz Grzegorza zreformował naliczanie lat przestępnych (miał 1 dzień spóźnienia solarnego na 3322 lata), ale musiał też zniwelować różnicę (dokładnie: jej część), jaka narosła w systemie juliańskim, stąd właśnie ów przeskok o 10 dni.
Różne kraje przyjęły tę zmianę różnie.
Katolicy – Hiszpania, państwa włoskie czy Polska – przyjęli kalendarz gregoriański niemal natychmiast.
Wielka Brytania przyjęła go niemal 200 lat później (1752), Bułgaria – w 1916, Grecja – w 1923.
W Rosji było jeszcze dziwniej: kalendarz zmienił się tam w roku 1700 ale… z bizantyjskiego na juliański. Bizantyjski – wiadomo: otrzymany od Cesarstwa Wschodniorzymskiego i dumnie podtrzymywany, gdy po 1453 roku drugim Konstantynopolem – stolicą prawosławia – stał się Kijów, a później Moskwa.
Bizantyjczycy poszli na całość: żadne tam założenie miasta, czy nawet narodzenie Chrystusa, tylko stworzenie świata. Wyliczyli sobie, że akt kosmicznej kreacji wydarzył się (wg naszych ułomnych obliczeń) w 5508 r p.n.e. i w AD 691 zaczęli datować lata po swojemu, uznając ów rok za 6199.
W roku 7208 Piotr I, modernizując Rosję, chciał uczynić (i uczynił) to samo z jej kalendarzem. „Ciut mu się jednak – jak mawia mój przyjaciel, Geografem zwany, więc i na kalendarzach się znający – omskło.” I car Piotr zamiast gregoriańskiego wybrał kalendarz juliański, oznajmiając w dodatku, że niniejszym jest rok 1700, czyli początek wieku osiemnastego.
Z tym też mu się „omskło” (podobnie jak sto lat później Słowackiemu; a niektórzy nie mogą tego zrozumieć do dziś), bo lata zakończone na dwa zera kończą stary wiek, a nie są początkiem nowego. Ale wydaje się, że na Rusi nie było głupiego na tyle, żeby wytknąć błąd carowi – więc tak zostało.
Wreszcie przyszli bolszewicy i w roku 1918 przeszli na system gregoriański.
Aż dziw: bolszewicy przejęli system burżuazyjno-religiancki. Chyba tylko dlatego, że przyspieszał kalendarz: jeden dzień – a dziesięć dni władzy proletariatu więcej!
Ale w Rzeczypospolitej też łatwo było jedynie teoretycznie. W aktach obrad sejmowych, które rozpoczęły się w Warszawie w październiku 1582 odnotowano:
wedle poprawy nowego kalendarza w dzień świętej Jadwigi (15 października) roku tysięcznego pięćsetnego osiemdziesiąt drugiego [Sejm] zaczęty i zagajony został.
Ciekawa rzecz: Stefan Batory, który początkowo nakazywał wprowadzenie nowego datowania w urzędach państwowych i całym państwie bez względu na wyznanie (nie zachował się żaden oryginał tego rozkazania), w roku następnym rozkaz złagodził i do hierarchów Kościoła Prawosławnego, 18 maja 1585, napisał:
postanowiliśmy dla wyznawców religii Greckiej, którzy w Wielkiem Księstwie Litewskiem zamieszkują, udzielić wolne i spokojne wyznanie, odbywanie i zachowywanie w temże Księstwie wszelkich obrządków i rytuałów podług dawnego kalendarza i przepisu.
W roku kolejnym (21 stycznia 1584) król powtórzył: ludzie greckiego zakonu do tej poprawy kalendarza nowego, bez przyzwolenia starszego patryjarchy swojego, gwałtem przymuszani być nie mają. Ten uniwersał był reakcją na zachowanie katolickich fundamentalistów, którzy we Lwowie, w Wilnie i Łucku wszczęli rozruchy, gdyż nie podobało im się, że prawosławni obchodzili święta kościelne dziesięć dni później. Dziesięć dni, jak widać, nie dym!
Ruszyli się nie tylko katolicy. Rewoltę antygregoriańską wszczęli ewangelicy w Inflantach; w Rydze zrobiło się groźnie do tego stopnia, że w styczniu 1585 ryska rada miejska musiała zagwarantować opozycji, iż stary kalendarz będzie obowiązywał tak w sferze kościelnej jak i świeckiej. I tak było.
Gdy nakaz datowania gregoriańskiego powtórzył w 1589 kolejny król, Zygmunt III, Ryga odmówiła, a w 1613 złożyła formalny protest na sejmiku – i zgoda na używanie dat juliańskich została jej przyznana.
Podobnie rzecz się miała w Prusach Książęcych, gdzie rozkazowi królewskiemu otwarcie zaoponowano. Bez szemrania za to daty gregoriańskie przyjęte zostały w 1612, gdy zadekretował je pruski książę-regent Johann Sigismund, opiekun prawny formalnego władcy Albrechta Friedricha, słabującego wówczas na umyśle.
Który to już raz chce się za podlaskimi adwersarzami Bogusława Radziwiłła powtórzyć: Omnis novitas in re publica periculosa est — wszelka nowość w Rzeczypospolitej jest niebezpieczna.
Choć może bardziej pasowałby tu cytat Radziwiłła sienkiewiczowskiego: „Ej, galimatias w tej waszej Rzeczypospolitej, galimatias.”
Dużo się tego zrobiło, choć rocznice tylko dwie. Wobec tego:
Znaki Zodiaku przypadające na październik
Waga (♎, do 22 października).
Skorpion (♏, od 23 października).
Wstyd nawet pisać. Pijar tzw. czarny (więc prawdziwy, bo bez kadzenia i komercyjnej chęci przypodobania się każdemu) jest po prostu bezlitosny. O Wadze było we wrześniu, a Skorpion?
Ma manię prześladowczą. Nic nie jest w stanie zmienić jego przekonania, że licznym, stałym niepowodzeniom Skorpiona winien jest zawsze ktoś inny, a nie on sam. Ze strachu atakuje pierwszy i to od tyłu. Z przyjemnością dręczy zwierzęta i marzy o posadzie dozorcy w ZOO.
Maju, przybądź!
Kamienie października to opal i turmalin
Opal uważany był przez starożytnych za kamień szczęścia i pomyślności, symbol czystości i nadziei, spadający wprost z nieba. W czasach nowożytnych odnoszono się do niego mniej entuzjastycznie, ale wciąż z szacunkiem. Czarną legendę dorobił mu dopiero Walter Scott i od tego czasu opal zaczął być uważany za przynoszący śmierć.
Z czego płynie nauka: jeśli macie w domu jakiś opal, za nic nie czytajcie powieści Scotta Anna z Geierstein (1829), tylko strony jubilerów, najlepiej australijskich.
Australijczycy bowiem, którzy odkryli u siebie ogromne złoża opali, postanowili na tym zarobić: w roku 1924 zaprezentowali kolekcję czarnych opali w Londynie, w swoim pawilonie wystawy British Empire Exhibition. I tak czernią klejnotu pokonali czerń przesądu, w myśl twierdzenia, że nikt nie będzie im mówił, że czarne jest czarne (myśli mądrych ludzi wiecznie żywe): ceny opali znów poszły w górę (po bajaniach Walter Scotta spadły o ponad połowę!), bo nie ma takiej rzeczy, której dobra reklama ludziom nie wmówi, hej!
Turmalin to kolejna historia (ale o niej kiedy indziej) i kolejny trick marketingowy: jubilerscy ortodoksi uważają, że liczą się jedynie turmaliny z malutkiego brazylijskiego stanu Paraíba (1/6 powierzchni Polski). Tymczasem, gdy dobrze poskrobać, okazuje się, że większość „turmalinów z Paraiby” pochodzi z sąsiedniego stanu Rio Grande do Norte. Więc znowu – ponieważ nie wiadomo, o co chodzi – wiadomo o co chodzi. W ten sposób wypadają z rynku na przykład turmaliny z Polski, występujące w Sudetach jako czarny szerl (podobno „za popularne”). I biznes się kręci – nawet Prawdziwi Polacy na tym skorzystają, bo oto mają kolejnego wroga i kolejne antypolskie sprzysiężenie, do którego mogą spokojnie dołączyć jeszcze Sri Lankę (też turmalinowe mocarstwo). „Turmalin a sprawa polska” – to brzmi!
Kwiat października – nagietek (Calendula).
Jego odmiana – nagietek lekarski (Calendula officinalis L.) – jak sama nazwa wskazuje – ma właściwości lecznicze, np. przeciwzapalne i bakteriobójcze. W czasie amerykańskiej Wojny Domowej (1861-1865) kwiatów nagietka używano do powstrzymywania krwawienia, zapobiegania infekcjom i szybszego gojenia. Co prawda statystyka wskazuje, że nagietkowe możliwości były ograniczone (na 620 tysięcy ofiar tej wojny tylko jedna trzecia zmarła na bitewnych polach, pozostali umierali po bitwach z ran, zakażeń i głodu), ale tacy mądrzy możemy być dziś (nie wszyscy, nie wszyscy!), mając za sobą wielki przemysł chemiczno-farmaceutyczny
Z kwiatów nagietka robi się napary i wyciągi na alkoholu i oleju. Damom nie trzeba mówić, ale dżentelmeni mogą nie wiedzieć, że z nagietek jest składnikiem kremów, maseczek i najróżniejszych kosmetyków zwłaszcza na cerę suchą (wiem, bo spytałem).
Ponieważ wcześniej zachęcałem do nieczytania Waltera Scotta (mimo, że Sir), zatem – dla przeciwwagi – zachęta do czytania Hildegardy z Bingen (1098-1179). Nie dlatego że święta i doktor(ka?) Kościoła, a dlatego że w jej pismach (a sporo ich wydano ostatnimi czasy) są rzeczy, jakich gdzie indziej nie znaleźć. O zastosowaniu nagietka również.
Skoro o świętej: nagietek po angielsku często nazywany jest marigold, co jest odniesieniem do Maryi i pierwotnie brzmiało „Mary’s Gold” – złoto Marii. Kojarzy mi się ten rzeczownik niezbyt kościelnie i w poetyckim przetworzeniu:
… The King of Marigold was in the kitchen
Cooking breakfast for the Queen
The Queen was in the parlor
Playing piano for the children of the King…
Ktoś wie, co to?
W językach słowiańskich i bałtosłowiańskich
dziesiąty miesiąc roku to:
białoruski – кастрычнік [kastrycznik]
bośniacki – oktobar
bułgarski – oктомври [oktombri]
chorwacki – listopad
czeski – říjen [rzijen]
kaszubski – rujan (też: pajicznik, paklepnik, pazdzérznik, oktober)
litewski – spalis
łatgalski – leita
łużycki (dolny) – oktober (też: winowc, winski)
łużycki (górny) – oktober (też: winowc)
łotewski – oktobris
macedoński – oктомври [oktombri] albo листопад [listopad]
rosyjski – oктябрь [oktiabr’]
serbski – oктобар [oktobar]
słowacki – október
słoweński – oktober
ukraiński – жовтень [żovtień]
żmudzki – spalis
Przysłowia na…
…październik:
Gdy październik ciepło trzyma,
zwykle mroźna bywa zima.
Gdy październik ze śniegiem przybieży,
na wiosnę długo śnieg na polach leży.
Grzmot październikowy – niestatek zimowy.
Jeżeli październik jest wietrzny i mroźny,
to nie będzie za to styczeń, luty groźny.
Miesiąc październy,
marca obraz wierny.
Październik chodzi po kraju,
żenie ptastwo z gaju.
Październik, bo paździerze
baba z lnu cierlicą bierze.
Październik, gdy grzmot na wschodzie naprawi,
burz nas wielkich i wiatrów nabawi.
Pościernik, bo po ścierni,
pług rznąc skibę, rolą czerni.
W krótkie dzionki października
wszystko z pola, sadu znika.
W październiku jak na śmietniku
W październiku, jeśli liście z drzewa nie spadają,
będzie tęga i ostra zima.
W październiku myśli z ptakami na południe odlatują.
…św. Franciszka (4.X)
Na św. Franciszka
chłop już w polu nic nie zyska.
Na św. Franciszka
odlatuje pliszka.
…św. Brygidę (8.X)
O św. Brygidzie
babie lato przyjdzie.
…św. Emila (11.X)
Na Emila
babskie lato się przesila.
…św. Edwarda (13.X)
Na Edwarda – jesień twarda.
…św.Teresę i Jadwigę (15.X)
Dobra Tereska,
kto z nią nie mieszka.
Każda Teresa
ma swe interesa.
Na św. Teresę
odziej się w bekieszę.
Do św. Jadwigi
pozbieraj jabłka, orzechy i figi.
Jadwiga rzepę kopie.
Kto sieje na Jadwigę,
ten zbiera figę.
Od św. Jadwigi
włóż na górę czepigi.
[można odłożyć na strych pługi i radła, bo to koniec orki]
Po św. Jadwidze
słodycz w marchew idzie.
…św. Gawła (16.X)
Kiedy w św. Gaweł słota,
będzie w lecie dużo błota.
Św. Gaweł stoi na to,
jakie będzie przyszłe lato.
…św. Łukasza (18.X)
Już minął św. Łukasz,
czego w polu szukasz?
…św. Urszulę (21.X)
Od Urszuli
śnieżnej oczekuj koszuli.
Urszula do pieca przytula.
…św. Kryspina (25 X)
Na świętego Kryspina
szewc przy świecy poczyna.
W świętego Kryspiniana
każda szewczyna pijana.
[św. Kryspin uważany jest za patrona szewców]
…św. Szymona (28.X)
Kiepski rok zapowiada,
gdy na Szymona pada.
Na Szymona i Judę
trza opatrzeć budę.
Od Szymona i Judy
przeszły w polu trudy.
Większość przysłów (i po części pisownia) za:
Adalberg, Samuel. Księga przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich.
Warszawa : Druk Emila Skiwskiego, 1889-1894.
Cytat „Rewolucje proklamują szlachetne słownictwo…”:
Tyrmand, Leopold. Życie towarzyskie i uczuciowe.
Paryż : Instytut Literacki, 1967; str. 167.
Żeglujmy Razem ► powrót do Strony Głównej