W lutym do wiosny jeszcze daleko,
bowiem u jego granic jaśnieje
tak wielki obszar bieli jak mleko,
że może zaćmić nawet zawieję.

Zamieć porusza nagie zarośla,
od jej uderzeń domy się chwieją,
a ponad nimi szaleje wiosna
i dorównuje siwiźnie bielą.

Wiersz Josifa Brodskiego w przekładzie Katarzyny Krzyżewskiej ma tytuł „Instrukcja dla więźnia”; w oryginale funkcję tytułu pełni incipit: «В феврале далеко до весны».
Ponieważ wciąż jeszcze zdarzają się w Polszcze ludzie znający język Lermontowa i Bułhakowa – wersja oryginalna, jakże inna od (znakomitego przecież) przekładu:

<А. А. А.В феврале далеко до весны»),

В феврале далеко до весны,
ибо там, у него на пределе,
бродит поле такой белизны,
что темнеет в глазах у метели.

И дрожат от ударов дома,
и трепещут, как роща нагая,
над которой бушует зима,
белизной седину настигая.

15 февраля 1964

 

Luty:

  • drugi miesiąc w roku według kalendarza gregoriańskiego, używanego w Polsce.
  • miesiąc najkrótszy zarówno w  kalendarzu gregoriańskim jak juliańskim: w obu luty ma dwadzieścia osiem, a w latach przestępnych dwadzieścia dziewięć dni.
  • trzeci miesiąc mete­orolo­gicz­nej i astro­no­micz­nej zimy.

 

Nazwa „luty” powtarza się w dwóch sąsiednich językach wschodniej słowiań­szczyz­ny: po ukraiń­sku drugi miesiąc to лютий, po biało­rusku: люты.

Jeśli już jesteśmy przy etymologii, trzeba sięgnąć albo do Brücknera, albo do słownika staro­pol­skiego, albo do  jakie­go­kol­wiek słownika mającego odnie­sienia do staro­pol­szczyz­ny.

Słownik języka polskiego z lat 1960., w redakcji Witolda Doroszewskiego, podaje, że nazwa miesiąca wywodzi się od staropolskiego „luty” – ‘zimny’, ‘mroźny’, ‘srogi’, ‘okrutny’, ‘dziki’, ale że przymiotnik ten jest już tylko w użyciu książkowym. Dziś na palcach policzyć tych, co skojarzą nazwę drugiego miesiąca ze srogością mrozów i dzikością puszczańskiego zwierza, którą utrwaliła w swej nazwie tyniecka karczma „Pod Lutym Turem”.

Ciekawe skojarzenie podsuwa Słownik wileński z 1861. Po haśle „luty” jest „Lutyca”: imię słowiańskiej jędzy piekielnéj, ob. Dracica.

Szukajmy więc dalej:

Dracica – słowiańska jędza. Jak Dydki męzkie, tak Dracice żeńskie wojsko piekielne, trapiące grzeszników na ziemi i w piekle. Przybierają postaci straszliwe. Znaczą wyrzuty sumienia. Odpowiadają greckim Eumenidom i łacińskim Furjom. Inne imiona ich: Ostudy, Lutyce, Tassany.

Dracz zaś, według tego samego słownika, znaczy „zdzieracz, łupieżca”, a dracza – „zdzieranie, zdzierstwo”. Do czego dołączony jest cytat ilustrujący, skądinąd bardzo do współczesności pasujący: Niech się ten wilk urzędnik tą draczą wspomożeNasza współczesna drakadrań przecież nie od czego innego pochodzą.

Gdy sięgnąć do nazw miesięcy w Encyklopedii staropolskiej (1900-1903) Zygmunta Glogera, dojść można do wieku XIV, gdy luty nazywał się „strąpacz” (prawdopodobnie od strzępienia czyli ścinania szronem).
W staropolszczyźnie używany był też starosłowiański „sieczeń”, który w innych językach słowiańskich jest nazwą stycznia (po ukraińsku січень, po chorwacku – siječanj).
Samuel Linde w swoim Słowniku (1807-1814), podaje jeszcze „świeżnik” i „drugnik” (od ‘drugi’).
Kopaliński dodaje „gromnicznik” (od święta NMP Gromnicznej) i „mięsopustnik”, od mięsopustu – ostatnich trzech dni dni karnawału zwanych „ostatki”, które w dawnej Polsce obchodzono hucznie, z pijatykami, tańcami, kuligami i balami przebierańców.

Większość języków europejskich przejęła nazwę łacińską: Februarius. Rzeczownik ten oznaczał ostatni miesiąc kalendarza starorzymskiego, który przeznaczony był na obrzędy oczyszczające (łac. februa, liczba mnoga oczywiście; liczba pojedyncza to februum) przed początkiem nowego roku. Straciło to sens po kalendarzowej reformie cezariańskiej, gdy Gajusz Juliusz Cezar wprowadził – w 45 r. p.n.e. – zwyczaj zaczynania nowego roku od pierwszego dnia miesiąca Ianuarius.

 

Rocznice lutego:

W rocznicach lutowych dziwnym trafem, jak refren, powtarza się I wszystko byłoby pięknie… No bo tak:

 

1 lutego 1411

Polska podpisuje w Toruniu pokój, który kończy Wielką Wojnę Polski i Litwy z Zakonem Krzyżackim, zaczętą w 1409. Krzyżacy – niby rozbici pod Grunwaldem, ale wciąż mający Malbork – oddali Żmudź, oddali Ziemię Dobrzyńską, zapłacili sporą grzywnę, więc wojnę teoretycznie przegrali czyli wygrali.
I wszystko (teoretycznie) byłoby pięknie, gdyby nie to, że praktycznie, cztery dekady później, zaczęła się kolejna wojna z Zakonem, tym razem trzynastoletnia. Po niej też był pokój, też w Toruniu, w 1466.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie kolejna wojna, pół wieku później. Po której był pokój i hołd pruski w 1525, i zamiana państwa zakonnego w księstwo świeckie, i obraz Matejki (1882).
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nowe świeckie księstwo, które nazwało się Pruskie, już 176 lat później (1701) stało się króles­twem, a za kolejne siedem­dzie­się­cio­lecie tak dziarsko zaczęło dzielić z sąsia­dami polsko-litewski tort, że w 1795 nie było już po tym torcie ani śladu.
No ale bitwę pod Grunwaldem żeśmy wygrali – przynajmniej według naszej wersji historii, bo znam kraje, w których uczą dzieci, że pod Grunwaldem zwyciężył zupełnie kto inny. U nas pewnie też wkrótce okaże się, że pod Grunwaldem byli nie ci, co byli, a zupełnie inni, więc po prostu nie ma co sobie zawracać tym głowy: jaki rząd – taka historia, a w końcu Długosza też pod Grunwaldem nie było, więc mógł wszystko nazmyślać.

 

2 lutego

w kościele katolickim obchodzone jest Ofiarowanie Pańskie, w Polsce nazywane tradycyjnie świętem Matki Bożej gromnicznej.

Począwszy od IX wieku wierni przynoszą 2 lutego do kościoła do pobłogosławienia świece zwane gromnicami – od słowa „grom”, bowiem zapalano je w czasie burzy i stawiano w oknie, gdy modlono się o oddalenie piorunów. Czemu gromnice błogosławi się w lutym, gdy burz nie ma? Wyjaśnienie „by być przygotowanym zawczasu” dowodziłoby, że Polak bywa też mądry i przed szkodą.

Angielskie tłumaczenie polskiej nazwy to Feast of Our Lady of Thunder Candles, ale w angielskiej terminologii katolickiej święto zwane jest Presentation of the Lord lub Purification of the Blessed Virgin Mary; święcenie gromnic to Candlemas lub Candle Mass.

2 lutego w krajach hiszpańskojęzycznych obchodzone jest święto Presentación de Jesús en el Templo (prezentacja Jezusa w Świątyni), Purificación de la Virgen (oczyszczenie Dziewicy) lub La Virgen de la Candelaria (Dziewica z Candelarii). To ostatnie związane jest z obchodami święta Matki Boskiej – patronki Wysp Kanaryjskich, której figura znajduje się w Candelarii na Teneryfie.

W Meksyku 2 lutego wydają przyjęcia ci, którzy w dniu Trzech Króli znaleźli figurkę dzieciątka Jezus w swojej porcji ciasta Rosca de Reyes (‘ciasto [Trzech] Króli’ mające formę pierścienia).

 

To samo święto obchodzi 2 lutego kościół wschodni: w prawosławiu nazywa się ono Spotkanie Pańskie (Сретение Господне) lub Przyniesienie do Świątyni (Принесение во Храм). Data jest jednak wyznaczana według obowiązującego w liturgii prawosławnej kalendarza juliańskiego; w kalendarzu gregoriańskim jest to 15 lutego.

 

W trzeciej dekadzie wieku XXI Tłusty Czwartek – ostatni czwartek przed wielkim postem, rozpo­czy­nający ostatni tydzień karnawału – wypada w lutym: 11 II 2021, 24 II 2022, 16 II 2023, 8 II 2024, 27 II 2025, 12 II 2026, 4 II 2027, 24 II 2028, 8 II 2029 i 28 II 2030.

Odpowiednikiem Tłustego Czwartku w niektó­rych krajach jest Mardi Gras ‘tłusty wtorek’ lub Pancake Tuesday ‘naleś­nikowy wtorek’, obcho­dzony przed środą popielcową.

Od lat media, a teraz nawet Wikipedia, uporczywe lansują przesąd, że kto nie zje pączka w Tłusty Czwartek… itd., czyli dokładnie jak w łańcusz­kach szczęścia. Co znaczy, że gdzieś w pod­ziemiu działa lobby cukier­ników, które uprawia dywersję za pomocą krypto­rek­lamy. I dobrze – obyśmy nigdy gorszych lobby nie mieli!

 

2 lutego 1848
Amerykanie podpisują w Guadalupe Hidalgo traktat z Meksykanami, który kończy wojnę (1846-48) między ich krajami.

Wojna wybuchła po tym, jak Meksykanie nie zechcieli nawet pogadać z facetem, którego w 1845-tym wysłał do miasta Meksyk amerykański prezydent James K. Polk z propozycją kupienia za spore pieniądze ówczesnych ziem meksykańskich czyli Kalifornii i Nowego Meksyku.
Facet nazywał się John Slidell i był upoważniony, by za samą Kalifornię dać 25 milionów dolarów, a ogółem miał do dyspozycji coś około 30 milionów (na owe czasy to była kosmiczna suma; Alaskę Stany kupiły w 1867 za jedne siedem milionów dwieście tysięcy).

Strona meksykańska zaczęła od początku mnożyć trudności uniemożliwiające podjęcie rozmów. Treść misji Slidella przeciekła „jakoś” do prasy i meksykański vox populi natychmiast uznał jakiekolwiek negocjacje w tej sprawie za zdradę narodową. Pod naciskiem opinii publicznej prezydent José Joaquín Antonio de Herrera – nawet jeśli był skłonny do rozważenia amerykańskiej propozycji – nie ważył się amerykańskiego wysłannika przyjąć. A za nim – nikt z meksykańskiego rządu. Slidell spędzał więc w Meksyku miłe chwile, generalnie zachwycony, bo Polkowi właśnie o to chodziło: skoro nie przemówiło złoto, miały zagrać armaty. Tak też się stało.

Nad samą wojną Meksykanie powinni spuścić kurtynę miłosierdzia i to z kilku powodów.
Jednym z nich było to, że ich wojskami dowodził generał Santa Anna, który jako bohater byłby ozdobą każdego operetkowego libretta, gdyby nie to, że był największą tragedią swego kraju (w kategorii wszechczasów). Tego, co wyczyniał zarówno podczas wojny z Amerykanami, jak i podczas swoich jedenastu rozpoczętych kadencji prezydenckich, nie spisać na wołowej skórze.

Drugim powodem był cud, jaki najpierw przydarzył się Ksenofontowi i wojskom greckim podczas Anabasis w V w. p.n.e., a później (na początku wieku XVI) Cortezowi i braciom Pizarro, którzy dowodząc kilkusetosobowymi oddziałami podbili imperia Azteków i Inków.
Tym razem, w marcu 1847, 10-tysięczny korpus gen. Winfielda Scotta, mając przeciwko sobie całą armię meksykańską, co najmniej 6-krotnie liczniejszą, wyokrętował pod Veracruz, przeszedł przez góry, doliny i wąwozy 400-kilometrowym spacerkiem do miasta Meksyk, miasto zdobył i jeszcze musiał czekać, aż znajdzie się urząd czy osoba mająca dość plenipotencji, by podpisać jakikolwiek dokument kończący jego podboje.
Podręczniki historii piszą na ogół, jak to Meksyk, po podpisaniu traktatu w Guadalupe Hidalgo, stracił swe północne terytoria, które dziś są Kalifornią, Nevadą, Arizoną i Utah, a jeszcze kawałkiem Nowego Meksyku, Kolorado i Wyoming, czyli 1,36 mln km kw. (powierzchnia Alaski to 1,7 mln km kw.). Trudniej się dokopać informacji, że po wygranej wojnie USA za owe terytoria zapłaciły 15 milionów dolarów gotówką (dziś to jest podobno pół miliarda), anulując do tego ponad 3 miliony dolarów meksykańskiego długu. Pięć lat później (1853), nie kto inny jak gen. Santa Anna zaproponował Amerykanom „wyrównanie granicy” i za kolejne 10 milionów USD sprzedał im 77 tysięcy km kw. Meksyku, w transakcji nazwanej w USA – Zakup Gadsdena (Gadsden Purchase), w Meksyku – Sprzedaż z La Mesilla (Venta de La Mesilla). O tym, co się stało z tymi pieniędzmi za wyrów­na­nie, już nawet nie warto wspominać. A gen. Santa Ana zapisał na swym koncie kolejny czyn nieprawdopodobny: nie będąc hazardzistą, umiarkowanie wydając pieniądze na kobiety i alkohol, zmarł jako człowiek niezamożny, by nie rzec: ubogi. Jak tego dokonał – nie wiadomo.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że na wojnę, a zwłaszcza na katabasis gen. Scotta, spuszczają też woal zapomnienia Amerykanie, chyba dlatego, że generałowi zdarzyła się po drodze rzecz, dziś podpadająca pod kategorię zbrodni wojennych: 12-dniowe oblężenie miasta Veracruz, którego fortecę Scott zaatakował od strony cywilnych przedmieść.
Wg Meyera i Shermana, autorów The Course of Mexican History (Oxford UP, 1983, str. 349), straty po stronie amerykańskiej wynosiły 67 zabitych i rannych, zaś w mieście zginęło ok. 1000-1500 Meksykanów, przy czym straty wśród cywilów były niemal dwukrotnie większe niż wśród żołnierzy. Chyba dlatego Hollywood za kampanię Scotta dotąd się nie złapał: dużo łatwiej fałszować historie wojenne z odległej Europy.

Żeby dopełnić temat cudów wspomnę jeszcze historię Korpusu Czechosłowackiego podczas I wojny światowej i wojny domowej w Rosji: przejechali oni przez Rosję z Europy do Azji, przebili się przez armie bolszewickie, mienszewickie i inne, po drodze w Kazaniu zagarnęli rezerwy złota Banku Rosji i z częścią tego złota (jaką? „nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem”) ewakuował się drogą morską i zniknął w sinej dali Pacyfiku. Uprosz­czone i pełne nieścisłości? Słusznie – bo nikt do tej pory nie wie dokładnie, jak to wszystko wyglą­dało, co się stało ze złotem i dlaczego w 1945 roku Armia Czer­wona po wejściu do Pragi ze szczególną zajad­łoś­cią śledziła i „znikała” pracow­ników i doku­men­ty pewnego domu bankowego.

 

4–11 lutego 1945 – konferencja w Jałcie.

„Trzy razy w ciągu ostatnich 150 lat zachodni najeźdźcy pustoszyli europejską część Rosji”.
Stalin nadmienił to już w Teheranie, gdy w listopadzie 1943 spotkał się z Rooseveltem i Chur­chil­lem, by omówić strategię przeciwko hitlerow­skim Niemcom – i tego się trzymał usta­lając cenę za stwo­rze­nie frontu wschodniego. Podczas spotkania w Jałcie dni Trzeciej Rzeszy były już policzone, a żąda­nia Stalina – konkretne.

Jak w Teheranie, tak w Jałcie przywódcy Zachod­nich Demo­kracji okazywali lide­rowi totali­tar­nego molocha pełne zrozu­mie­nie i po­par­cie.

Rooseveltowi chodziło, by po zamknięciu frontu euro­pej­skiego, Uncle Joe stworzył front azja­tycki przeciwko Japonii, co oczy­wiś­cie liczyło się bardziej niż głosy Polonii w wyborach.

Głowa bolała za to Churchilla: jak wytłu­maczyć swoim wybor­com (i reszcie Brytyj­czy­ków), czemu podpisuje się pod aktem sprzeda­ży ludobój­cze­mu syste­mowi blisko 200 milio­nów ludzi miesz­ka­jących w Europie Wschod­niej i Środ­kowej. Największy zaś headache miał z powodu Polski: sporo ludzi w Bryta­nii pamiętało pakty i wypo­wiedze­nie wojny w 1939 (no i cóż, że była to tylko phoney war czyli wojna symulowana?), Bitwę o Anglię i naszywki Poland na rękawach brytyj­skich bądź co bądź mundurów.

Obaj panowie za każdym więc razem prosili usilnie Lwa Kaukazu, by obiecywał wszem i wobec, że pomoże odbu­do­wać nową, demokra­tyczną Polskę, urządzi w niej demokra­tyczne wybory i że w ogóle będzie się zacho­wy­wał szlachet­nie i po rycersku (tak mówił FDR i są na to doku­menty).

Stalin kiwał głową i potwier­dzał, bo wiedział, że nie jest ważne, jak głosują ludzie, tylko kto liczy głosy.

Lecz uspokaja ich gospodarz,
Pożółkły dłonią głaszcząc wąs:
Mój kraj pomocną dłoń im poda,
Potem niech rządzą się, jak chcą.

napisał później Jacek Kaczmarski, dając w swym wierszu lapi­darne podsu­mo­wa­nie Jałty i doko­nań XX-wiecz­nego triumwiratu.

Jak Polska „się rządziła” do 1989 roku – wiadomo (nie ma w tym żadnej aluzji do tego, jak rządzi się teraz!), ale jeszcze Kaczmarski:

Nie miejcie żalu do Churchilla,
Nie on wszak za tym wszystkim stał,
Wszak po to tylko był Triumwirat
By Stalin dostał to, co chciał.

Komu zależy na pokoju,
Ten zawsze cofnie się przed gwałtem –
Wygra, kto się nie boi wojen,
I tak rozumieć trzeba Jałtę.

[…]

Nie miejcie więc do Trójcy żalu,
Wyrok historii za nią stał,
Opracowany w każdym calu –
Każdy z nich chronił, co już miał.

Jasne! Przecież Churchill tak pięknie rok później rozpaczał jeżdżąc po Ameryce i Brytanii, gdzie – lejąc przed tłumami krokodyle łzy – wołał [aż wstyd tłumaczyć na polski, więc zostawiam w oryginale]:

From Stettin in the Baltic to Trieste in the Adriatic an iron curtain has descended across the Continent. Behind that line lie all the capitals of the ancient states of Central and Eastern Europe. Warsaw, Berlin, Prague, Vienna, Budapest, Belgrade, Bucharest and Sofia; all these famous cities and the popu­lations around them lie in what I must call the Soviet sphere, and all are subject, in one form or another, not only to Soviet influence but to a very high and in some cases increasing measure of control from Moscow.

Miał po stokroć rację, że nikt się nawet nie zająknie, iż to za jego podpisem zapadła „żelazna kurtyna”, bo najlep­sza metoda złodziejskiej ucieczki to kręcenie się w kółko z okrzykiem „Łapaj złodzieja!”

Zachodni sojusznicy bez mrugnięcia okiem zgodzili się, by Armia Czerwona została tam, gdzie stąpnie stopa krasno­ar­miejca. Stalin więc dostał nawet więcej niż chciał, bo dwie strefy buforowe. Po kilku przesu­nię­ciach były to: Estonia, Łotwa, Litwa, Białoruś i Ukraina – wcielone do Imperium jako jego republiki oraz pas państw satelic­kich: Finlandia, Polska, NRD, Czecho­sło­wacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria.

W ostatnim momencie uniknęła sowietyzacji Austria, później Jugo­sławia i Albania (które reżim sowiecki zastąpiły własnym), a na końcu, w 1956 – Finlandia. Reszta mapy była aktualna do roku 1989.

I tak rozumieć trzeba Jałtę.

 

9 lutego 1964

73 miliony 700 tysięcy Amerykanów przyciągnął przed ekrany telewizorów rozrywkowy program „Ed Sullivan Show”. Gośćmi Sullivana byli czterej Brytyjczycy, którzy dwa dni wcześniej ściągnęli na nowojorskie lotnisko im. Kennedy’ego czterotysięczny tłum fanów ryczący na ich powitanie, co opisało w prasie i transmitowało w radiu i telewizji dwustu żurnalistów też tam obecnych. Po programie Eda Sullivana podbój USA przez The Beatles stał się faktem dokonanym.

 

14 lutego jest Dniem Zakochanych (Walentynki).
Dzień to z pewnością piękny, ale jeśli przypomnieć sobie śpiewkę:

To-morrow is Saint Valentine’s day,
All in the morning bedtime,
And I a maid at your window,
To be your Valentine.

Then up he rose and donn’d his clo’es
And dupp’d the chamber door,
Let in the maid, that out a maid
Never departed more.

czyli:

Dzisiaj świętego jest Walentego,
Słońce już stoi na niebie;
Ja drżącą ręką w twoje okienko
Stukam i czekam na ciebie.

Wdział prędko szatki i drzwi chatki
Rozwarł przed swoją jedyną;
Dziewczyna słodka weszła do środka,
Ale nie wyszła dziewczyną.

                                (Shakespeare, H, IV, 5, przekład Stanisław Barańczak)

i uświadomić, jak skończyła śpiewająca ją Ofelia, to już jakby trochę tego piękna mniej.

Gdyby do tego dodać, że św. Walenty jest patro­nem osób chorych nerwo­wo i psychicz­nie, to na myśl o „walen­tyn­kach” już zaczynałoby się robić poważnie – ale tego nie dodamy, bo świętych Walentych było kilku i departamenty „dla zakocha­nych” i „dla nerwowych” były w gestii dwóch różnych (choć jednako świętych) osób.

 

 

14 lutego 1076

papież Grzegorz VII rzuca ekskomunikę na Henryka IV – króla niemieckiego a niebawem Świętego Cesarza Rzymskiego. Rok później król się pokajał, a że papież mieszkał wówczas w zamku Kanossa, więc już wiemy dokąd musiał boso i w worku pokutnym pójść Henryk.
Papież tryumfował, a Henryk, w 1105, abdykował.
I wszystko byłoby (dla papiestwa) pięknie, gdyby nie to, że syn i następca Henryka IV, Henryk oczywiście V (tak, ten co oblegał Głogów), kolejnego papieża pojmał i parafę na korzystnych dla siebie traktatach (chodziło o to, kto wyznacza biskupów) wymusił.
Nie na wiele mu się to zdało, bo kolejny papież ekskomunikował i jego, co następny papież odwołał (obaj Henrykowie, jak z tego widać, mieli szczęście do co drugiego papieża).
Jaka była dalsza historia papiestwa i Niemiec można sobie poczytać, ale nic szczególnie wesołego z tego nie wynikło, chociaż Watykan takim najgorszym miejscem zamieszkania chyba nie jest.

 

Było o „wyrównywaniu granicy” po amerykańsku, to teraz może coś dla przeciwwagi:

 

15 lutego 1951

przedstawiciele Polski podpisują umowę o „wyrównaniu granicy” z ZSRR. PRL dostała 480 km kw. (a przynajmniej tak podaje Dziennik Ustaw 1952, nr 11, poz. 63.) w Bieszczadach, a hegemon przejął 480 km kw. Lubelszczyzny.
Za czasów najlepszego z ustrojów krążył dowcip o wymianie towarowej w krajach bloku: my Sojuzowi – wagon węgla, a Sojuz nam – dwa wagony butów. Do podzelowania.
Précisément.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że uśmiechnąć się tu mogą tylko mieszkańcy Ustrzyk Dolnych i kilku okolicznych wsi, którym na mocy tej umowy udało się znaleźć po zachodniej stronie granicy.
Ale mieszkańcom Bełza, Krystynopola i okolic chyba jednak do śmiechu nie było i nie jest. Dziś Белз (Bełz), Червоноград (Czerwonograd czyli Krystynopol), Угнів (Ugniw czyli Uhnów), Варяж (Wariaż czyli Waręż) i Хоробрів (Chorobriw czyli Chorobrów) są częścią rejonu sokalskiego w obwodzie lwowskim.
Dla porównania: powierzchnia m.st. Warszawa liczyła (w 2015) 517 km kw.

 

18 lutego 1916

Roman Dmowski składa obszerny memoriał na ręce Aleksandra Pietrowicza Izwolskiego – ambasadora Rosji w Paryżu. Dmowski wciąż jeszcze uporczywie wiąże nadzieje niepodległości Polski z Rosją.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Rosja – nie tyle uporczywie, co konsekwentnie od stuleci – uważa, że Polska żadną zagranicą nie jest i nie będzie.
Memoriał Dmowskiego opisywał, jakiego szczęścia zaznają w przyszłości niepodległe narody słowiańskie, w tym Polacy, pod rosyjską egidą. Jak carski aparat potraktował te opowieści łatwo przewidzieć.
Myślenie kategoriami imperialnego hegemona było zresztą w Rosji tak zakorzenione, że kilka lat później, walczący z bolszewikami „biali” wzruszyli ramionami na proponowaną przez Piłsudskiego pomoc w rozbiciu „czerwonych”, bo warunkiem było uznanie po zwycięstwie polskiej niepodleg­łości. Czym to się dla nich skończyło – wiadomo i nawet można by powiedzieć „dobrze im tak”, gdyby nie to, że w sumie nam wyszło na jeszcze gorsze.

 

19 lutego 1594

Zygmunt II Waza jest koronowany w katedrze w Uppsali na króla Szwecji.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że Zygmunt był fanatycznym katolikiem i do tego upartym.
Przez swój upór zaprzepaścił szanse swego syna Władysława na tron szwedzki (warunkiem było przejście Władysława na luteranizm) i na tron carów Rosji (warunkiem było przejście Władysława na prawosławie). Upór Zygmunta i jego synów, utrzymujących w tytulaturze miano „dziedziczny król Szwedów”, dawało Szwecji dobry pretekst do atakowania Polski, a potop szwedzki (1655-1660) – i wcześniejsze (1648-1654) powstanie Chmielnickiego – stały się pierwszymi gwoździami do trumny Rzeczypospolitej.

 

21 lutego 1848

Karol Marks i Fryderyk Engels opublikowali Manifest der kommunistischen Partei, po naszemu Manifest komunistyczny.
Zgrabnie napisana broszura miała wszystko, co politycznemu pamfletowi potrzeba: chwytliwe hasło na początku (Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu), chwytliwe hasło na końcu (Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!), a za temat – niesprawiedliwość społeczną i prostą na nią receptę – rewolucję.
I wszystko byłoby pięknie, bo przecież w demokracji panuje pluralizm i wolność słowa, gdyby za poglądy obu panów nie złapały się grupy, których dziś nie da się określić inaczej niż terrorystyczne.
Marksizm, w swych kolejnych edycjach nazywany od imion kolejnych liderów totalitarnych partii, stał się oficjalną ideologią państw opanowanych przez najbardziej ludobójczy system polityczny jaki dotąd zdołano wymyślić. Żeby nie było nieporozumień – NSDAP też zaczynała od marksizmu, w swojej oczywiście wersji.

Polska i tak ma szczęście – marksizm-leninizm i marksizm-stalinizm zaledwie ją musnęły, a przecież i tak jeszcze z tego muśnięcia nie może się otrząsnąć. Jeśli do tego dodać, że dla większości aktualnych polityków jest to jedyny znany i zrozumiały system (w krajach Zachodu albo nie byli, albo nie zrozumieli), to słowa „pięknie” w tym kontekście w żaden sposób użyć się nie da.

 

25 lutego 1956

Nikita Chruszczow, lider sowieckiej partii komunistycznej, na zamkniętym posiedzeniu partyjnego XX zjazdu wygłosił „Tajny Referat”, w którym potępiał miniony okres „błędów i wypaczeń”.

Po śmierci Stalina (5 marca 1953) zaczęła się tzw. odwilż, a jej pierwszym zwiastunem było łagodzenie rygorów w obozach pracy i wypuszczanie łagierników. Większa część członków Politbiura była przerażona, bo wszyscy mieli swój udział w krwawych represjach i terrorze, ale odwilży nie dało się już zatrzymać. Kulmi­na­cyj­nym momentem był refe­rat Chruszczowa. Ten obciążył za wszystkie zbrodnie Stalina i Berię, ministra spraw wewnętrznych i szefa policji politycznej – tym samym zdejmował wszelką odpowiedzialność z systemu, a przede wszystkim ze wszystkich innych osób. Skądinąd Chruszczow do końca życia wierzył, że sowiecki totalitaryzm jest „najbar­dziej postępowym ustrojem na danym etapie rozwoju ludzkości – w kategoriach biblijnych to raj”[1]. Wypaczył go jedynie „kult jednostki”, on zaś chciał stworzyć „totalitaryzm z ludzką twarzą” i zrobiłby to, gdyby go nie odsunięto od władzy w 1964.

Krytyka Stalina była wybiórcza i – w proporcji do ogromu zbrodni – raczej oględna, ale Chruszczow był ze swego wystąpienia dumny. Choć nie bez powodu nazywano go „rzeźnikiem Ukrainy”, a sam przyznawał, że ma ręce po łokcie we krwi, co jest najstraszniejszą rzeczą, jaka mu ciąży na duszy[2] – uważał za osobistą zasługę to, że zmiany polityczne w ZSRR zaczęły przebiegać bezkrwawo[3]. Jeśli pominąć egzekucję Berii, oficjalnie straconego 23 grudnia 1953 (notabene współ­od­po­wie­dzial­nego za zbrodnie stalinizmu od 1938 roku) i zacząć liczyć od roku 1956, to rzeczywiście miał rację.

Referat Chruszczowa nazwany był „tajnym”, ale „wyciekł” niemal natychmiast. W nim miała swe źródło odwilż polska uwieńczona Paździer­ni­kiem 1956 i odwilż węgierska zakończona inwazją armii sowieckiej i masakrą dokonaną w listopadzie 1956. Później wszystko zaczęło wracać na stare miejsca, jednak fakt jest faktem: terror w takim wymiarze jak za Stalina już się nie powtórzył.

 

Urodziny w lutym

James Joyce (1882-02-02);
księżniczka Bona Sforza (1494-02-02) czyli ta „królowa Bona, która umarła” (1557-11-19);
Tadeusz Kościuszko (1746-02-04), którego nazwisko ma tyle samo liter co nazwisko prezydenta USA wybranego na urząd równo 43 lata później, 1789-02-04;
Charles Lindbergh (1902-02-04), który jako pierwszy przeleciał non stop nad Atlantykiem (1927), a historia jego 72-letniego życia to co najmniej kilkanaście sensacyjnych powieści lub scenariuszy;
Ronald Reagan (1911-02-06), 40. prezydent USA (20 stycznia 1981 – 20 stycznia 1989);
Charles Dickens (1812-02-07);
Thomas Edison (1847-02-11);
Abraham Lincoln (1809-02-12), 16. prezydent USA (4 marca 1861 – 15 kwietnia 1865);
Mikołaj Kopernik (1473-02-19);
Jerzy Waszyngton (1732-02-22), 1. prezydent USA (30 kwietnia 1789 – 4 marca 1797).

Wśród tych, którzy zmarli (w tym wypadku to takie ładne określenie morderstw sądowych), są m.in.:

Maria Stuart, królowa Szkocji, ścięta 1857-02-08 w zamku Fotheringhay;
Giordano Bruno, spalony 1600-02-17 za herezję na rzymskim Campo de’ Fiori.
289 lat później w miejscu egzekucji wzniesiono Giordanowi pomnik.

 

Znaki Zodiaku lutego:
Wodnik (♒) – do 18 lutego
Ryby (♓) – od 19 lutego.
O Wodnikach już było. A o Rybach Czarny Pijar mówi z politowaniem:

Ryba powoduje ciągłe nieporozumienia w pracy i w domu, prochu nie wymyśli, sprawdza się najlepiej jako kontroler biletów komunikacji miejskiej i pod żadnym pozorem nie należy jej dopuszczać do urządzeń bardziej skomplikowanych niż tłuczek do kartofli, bo popsuje.

Zaiste, smutno się robi na samą myśl, że maj i jego Bliźnięta są jeszcze tak daleko.

 

Kwiaty lutego:

fiołek (Viola L.)
– kwiat zakochanych, symbolizujący niewinność, szczerość, prawdę, namiętność, piękno i stałość w uczuciach.

Jest też symbolem straty – np. w Australii symbolizuje pamięć o żołnierzach poległych w I wojnie światowej.

pierwiosnek (Primula vulgaris L.)
– kwiat szlachetny, występujący jako godło herbowe, ulubiony kwiat premiera brytyjskiego Benjamina Disraeli (1804-1881), upamiętniający rocznicę jego śmierci zwaną Primrose Day (Dzień Pierwiosnka). Gdy dłużej pomyśleć, można dojść do wniosku, że nazwa ta była po myśli zarówno zwolenników jak i przeciwników earla Beaconsfield.

U nas wiersz o pierwiosnku napisał Mickiewicz, zaczynając:

Z niebieskich najrańszą piosnek
Ledwie zadzwonił skowronek,
Najrańszy kwiatek pierwiosnek
Błysnął ze złotych obsłonek.

Ja
Za wcześnie, kwiatku, za wcześnie,
Jeszcze północ mrozem dmucha,
Z gór białe nie zeszły pleśnie,
Dąbrowa jeszcze nie sucha.

Chyba cenił ten utwór, gdyż otworzył nim swój pierwszy tomik poezji, Ballady i romanse (1822), czyniąc niejako wstępem do następnej „Romantyczności”.

Zachwyty filomaty jakże inne były od uczuć, które 80 lat później wzbudził ten wiersz w demonicznym Waldemarze:

– Niech mi pani pokaże karnecik.
Stefcia podała mu seledynowy, malowany gracik z maciupcim ołówkiem tegoż koloru. Waldemar przeczytał na okładce:

Lepsza w kwietniu jedna chwilka
Niż w jesieni całe grudnie.

Uśmiechnął się i usiadł obok Stefci na krześle w ten sposób, że odgrodził ją od sali. […]
– Bardzo dobry aforyzm. Mickiewicz dla siebie go widać ułożył, bo jednak czasami jest inaczej. Na przykład u nas wiosenne chwile były złe, nieufne, drażliwe, słowem brzydkie! Dzisiaj są lepsze, a mamy jesień! […]
Spojrzał jej w oczy z demoniczną pewnością siebie.

 

Kamień lutego:
ametyst – symbolizuje pobożność, pokorę, duchową mądrość i szczerość.
Podobno chroni przed opilstwem – po grecku bowiem améthystos (ἀμέθυστος) znaczy „nie opiły”.
Wzięło się to ponoć stąd, że ceniąca trzeźwość nimfa Amethis znieść nie mogła zalotów Dionizosa, wiecznie będącego pod dobrą datą. Artemis, bogini łowów, na prośbę nimfy zmieniła ją w klejnot, a że Dionizos urazy nie chował, więc dał mu moc przeciwstawiania się potędze trunku. Starożytni zdobili ametystami czary i puchary, a nasi ujęli rzecz krótko i z właściwą sobie bezpretensjonalnością: łagodzi kaca.
Najwięcej ametystów wydobywa się w Zambii (rocznie podobno ok. tysiąca ton) i w Brazylii. W Polsce – jak zwykle: klejnotonośne są Sudety i tam też, w okolicach Szklarskiej na przykład, daje się znaleźć ametysty.

 

W językach słowiańskich i bałtosłowiańskich
drugi miesiąc roku to:

białoruskiлюты [liuty]
bośniackifebruar
bułgarskiфевруари [februari]
chorwackiveljača
czeskiúnor
kaszubskigromicznik
litewskivasaris
łatgalskisvacainis
łotewskifebruāris
łużycki (dolny)swěckowny (też: februar)
łużycki (górny)februar (też: mały rožk)
macedońskiфевруари [februari] albo cечко [seczko]
rosyjskiфевраль [fievral]
serbskiфебруар [februar]
słowackifebruár
słoweńskifebruar
ukraińskiлютий [liutij]
żmudzkivasaris

 

Przysłowia
… na luty:

Czasem luty ostro kuty,
czasem w luty same pluty.

Czasem luty się zlituje,
że człek niby wiosnę czuje;
ale czasem tak się zżyma,
że człek prawie nie wytrzyma.

Gdy bez wiatrów luty chodzi,
w kwietniu wicher nie zawodzi.

Gdy ciepło w lutym,
zimno w marcu bywa,
długo trwa zima,
to jest niewątpliwa.

Gdy mróz w lutym ostro trzyma,
tedy jest niedługa zima.

Idzie luty, podkuj buty.

Jeśli ci jeszcze nie dokuczył luty,
to pal dobrze w kominie
i miej kożuch suty.

Kiedy luty puści, to marzec wypiecze.

Kiedy luty schodzi,
człek po wodzie brodzi.

Kiedy luty, obuj buty.

Luty,
gdy wiatrów i mrozów nie daje,
prowadzi rok słotny
i nieurodzaje.

Luty w lód okuty.

Luty, napije się wół pluty.

Na stycznie i lute
trzeba mieć konie kute.

Spyta cię luty: masz-li buty?

W lutym gdy zagrzmi
od wschodniego boku,
burze i wiatry walne
są w tym roku.

W lutym wody wiele
– w lecie głodne nawet cielę.

 

… na Matkę Boską Gromniczną (2 II):

Gdy jasne słońce
w dzień gromniczny będzie,
więcej niż przed tym śniegu
spadnie wszędzie.

Gdy na Gromnice roztaje,
rzadkie będą urodzaje.

Gdy słońce
świeci jasno na Gromnice,
większych jak były mrozów
czyni lice.

Gdy w Gromnice słońce
świeci na śmiecisko,
niechże zachowa gospodarz
słomę wszystko.

Gdy w Gromniczną z dachu ciecze,
zima jeszcze się przewlecze.

Gromnica – zimy połowica.

Gromnice jasne i czyste,
zima potrwa zaiste.

Ile razy przed gromniczną Matką Boską z dachów kapie,
tyle razy przed Wniebowzięciem [15 sierpnia] burze.

Jak na Matkę Boską gromniczną,
tak na św. Józef [19 marca].

Jasny dzień podczas Gromnice
lnu przyczynia na przęślice.

Jeśli Gromnice
mają zielne kwiatki,
kwietną niedzielę śnieżną
mają dziatki.

Na Gromnice – łataj bracie rękawice.

Na Gromnice mróz
– ogryzki do gnoju włóż;
na Gromnice kałużki
– wybieraj z gnoju ogryzki.

Na Gromniczną mróz
– szykuj chłopie wóz.
Na Gromniczną lanie
– szykuj chłopie sanie.

Od Gromnic do Gromnic,
aż nie będzie nic.
[gdy kto kogo łudzi próżną obietnicą, mówią: od…]

Skowronek,
o ile przed Gromnicą śpiewa,
o tyle po tym milczy.

W dzień Panny gromnicznej
bywaj zdrów, mój śliczny.
[t.j. już za późno na zaloty, konkury, gdyż post bliski.]

W Gromnicę milszym w owczarni wilk jak słońce.
[gospodarze utrzymują, że słońce w dniu gromnicznym jest pewną przepowiednią słoty, zimna i zarazy na owoc.]

 

… na św. Agatę (5 II):

Chleb świętej Agaty
od ognia strzeże chaty.
[lud w dniu tym zwykł święcić chleb i sól, a w razie pożaru, szczególniej od pioruna wynikłego, obnosi je dokoła domu, a następnie rzuca w płomienie, wierząc, iż ogień zostanie stłumiony.]

Gdzie święta Jagata,
bezpieczna tam chata.

Po świętej Agacie
widzimy muchy w chacie.

Po św. Agacie
wyschnie bielizna na płocie.

W dzień św. Agaty,
jeśli słonko przez okienko zajrzy do chaty,
to wiosenka na świat pogląda
zza zimowej kraty

 

… na św. Dorotę (6 II):

Na dzień świętej Doroty
ma być śniegu nad płoty.

Po św. Dorocie
wyschną chusty na płocie.

Rzadki dzień św. Doroty
bez mrozu, zawiei, słoty.

Święta Dorotka
wypuszcza skowronka za wrotka.

Wedle świętej Doroty
naprawiaj człecze płoty.

 

… na św. Walentego (14 II):

Gdy na święty Walek deszcze,
mrozy wrócą jeszcze.

Na św. Walentego
bywa zwykle mróz niczego,
ale jak Walek się rozdeszcze,
pewne mrozy wrócą jeszcze.

Święty Walek tych powali,
co patronem go nie zwali.

Św. Walenty gdy odmrozi pięty,
na wyżywienie sprzedawaj sprzęty.

 

… na św. Macieja (24 II):

Gdy Maciej święty
cokolwiek lodu nie stopi,
będą długo chuchali
w zimne ręce chłopi.

Jeśli mróz w święto Macieja,
czterdzieści dni tegoż nadzieja.

Na św. Macieja
prędkiej wiosny nadzieja.

Na św. Maciejca
zniesie gęś pierwsze jejca.

Na święty Maciej lody
wróżą długie chłody,
a gdy płyną już strugą,
to i zimy niedługo.

Skoro po Macieju
drzewa się ogrzeją,
pobiegnij do sadu,
oczyść go z owadu.

Św. Maciej posłał do braci,
czy zimę stracić;
a bracia mu powiedzieli:
niech zaczeka do niedzieli.

Święty Maciej zimę straci,
albo ją zbogaci.

 

… na Tłusty Czwartek
(4 II 2016; 23 II 2017, 8 II 2018 i 28 II 2019, 20 II 2020):

Gdy w tłusty czwartek
człek w jedzeniu pofolguje,
łaskawy Pan Bóg
grzech obżarstwa daruje.

Im bliższy czwartek tłusty,
tym weselsze zapusty.

Kto w tłusty czwartek
nie zje pączków kopy,
temu myszy zniszczą pole
i będzie miał pustki w stodole.

Nie zjesz pączka
w tłusty czwartek,
twoje życie mało warte.

Powiedział Bartek,
że dziś tłusty czwartek,
a Bartkowa uwierzyła,
dobrych pączków nasmażyła.

Od tłustego czwartku
do Zmartwychwstania
– ścisły post się kłania.

Tłusty czwartek pączkami fetuje,
a od Popielca ścisły post szykuje.

Większość przysłów za:
Adalberg, Samuel. Księga przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich.
Warszawa : Druk Emila Skiwskiego, 1889-1894.


[1] Хрущев, Н.С. Время. Люди. Власть. (Воспоминания). Moskwa : Moskowskije Nowosti, 1999; tom. III, rozdz. „Семья Сталина. Светланка”.

[2] Н. С. Хрущев (1894-1971): Материалы научной конференции  посвященной 100-летию со дня рождения Н.С. Хрущева, 18 апреля 1994 года. Москва : Российский государственный гуманитарный университет, 1994; str. 39.

[3] Gdy nad Chruszczowem w 1964 roku wisiała już decyzja Politbiura nakazująca mu podanie się do dymisji, miał podobno powiedzieć: Zrobiłem najważ­niejsze. Relacje między nami, styl władzy zasadniczo się zmieniły. Czy komuś się śniło, że możemy powiedzieć Stalinowi, że nam nie pasuje i zaproponować mu pójście w odstawkę? Mokra plama by z nas nie została. A teraz wszystko jest inaczej. Zniknął strach i rozmowa toczy się między równymi. I na tym polega moja zasługa. Oczywiście jestem zdruzgotany, ale jednocześnie cieszę się, że partia teraz może odsunąć nawet Pierwszego Sekretarza. [Taubman, William. Хрущев. Moskva : Mołodaja Gwardia, 2008; rozdz. I]

 


Żeglujmy Razem – powrót na Stronę Główną