„Dziennik osobisty” nie jest książką, ale czyta się jak książka (choć może tylko przez niektórych), niech więc będzie książką. Pisany był dzień po dniu, na bieżąco, każdego dnia rejsu solo non stop dookoła świata Gdynia – Gdynia w 1979-80 roku na jachcie „Dar Przemyśla”, w zamyśle jako materiał do napi­sa­nia książki porejsowej, co było obowiązkiem po każdym rejsie polskich żagli w skali światowej.

Równolegle prowadziło się obowiązkowo „Dziennik jachtowy”, który jest dokumentem prawnym. W nim każdy dzień rejsu miał dwie strony. W lewej wypełniało się kolumny: KK (kurs kompasowy), deklinacja, dewiacja, pw (dryf), pp (znos) KD (kąt drogi), log (jeśli był), szybkość, żagle postawione, silnik, kierunek i siła wiatru, stan morza, zachmurzenie, widzialność, ciśnienie, temperatura (w rejsach szkoleniowych co godzinę, w rejsie solo, tylko w godzinach gdzie zachodziły zmiany). Na stronie prawej dokonywało się wpisów, tylko tych istotnych, jak: pozycja jachtu w określonym czasie, najważniejsze czynności i zajścia. Obowiązywał styl lakoniczny, rzeczowy, zwięzły (w czasie rejsu zostały spisane cztery tomy „Dziennika jachtowego”, każdy miał pojemność sto dni).

Z „Dziennika jachtowego” można mieć jedynie techniczny obraz rejsu, bez szczegółów życia jachtowego, bez komentarzy. Maszynopis książki, którą Wydawnictwo Morskie nazwało „Non stop dookoła świata”, został oddany do druku po rejsie argentyńskim, w 1981 roku. Warto tu odnotować użyte określenie „non stop”, czyli bez portów pośrednich. Ponieważ nikt na to nie zechciał zwrócić uwagi, sam muszę się upomnieć i oznajmić wszem wobec, że określenie „solo non stop”, przyjęte w polskim języku żeglarskim, datuje od tego rejsu, jest mojego autorstwa. To fakt, że polski język żeglarski jest nasycony obcymi wyra­zami, pochodzącymi z holenderskiego, angielskiego i niemieckiego. Polska nie była kolebką żeglar­stwa, wszystko w tej materii kopiowało się i adaptowało obce słownictwo, które ulegało spol­szcze­niu, a nie­któ­re zdziwaczeniu, jak np. „bejdewind”.

Choć szkoły – powszechną i średnią – nie w Polsce kończyłem i nie w polskim języku, kocham i rozumiem duszę tego języka i stwierdzam, że jest najbogatszy ze znanych mi. Jedno słowo „byłem” zawiera aż trzy informacje: rodzaj męski, czas przeszły dokonany, liczba pojedyncza. Jedynie w hiszpańskim odmiana czasowników jest bogatsza, choć nie odróżnia rodzaju, tylko w czasach, których jest więcej.

Dlatego walczyłem z udziwnianiem już dziwnego języka żeglarskiego i przypisuję sobie pewien sukces: od tego rejsu pokraczny wyraz „bejdewind” zaczęto pisać, tak jak brzmi – „bajdewind”, ale musiałem stoczyć „bitwę” z korektorką mojej książki i wymusiłem, że choć skorygowała mi w tekście „bajdewind” na „bej­de­wind”, została umieszczona na dole adnotacja (strona 46): „Wydawnictwo zastosowało przyjętą w li­te­ra­turze słownikową formę „bejdewind” wbrew woli Autora. Autor proponuje formę „bajdewind”, zgod­nie z wersją używaną w mowie przez żeglarzy.” Dzisiaj wszyscy piszą „bajdewind”.

Na podstawie „Dziennika osobistego” napisałem książkę, relację z rejsu.

W „Dzienniku osobistym”, pisanym dla samego siebie, ku swojej pamięci, pisze się swobodnie, zakła­da­jąc, że nikt obcy tego nie będzie czytał. Tam jest prawdziwy rejs. Chyba żadne wydawnictwo nie zechcia­łoby tego wydać, bo to czysto żeglarskie słownictwo w jedynej rzeczywistości, jaką był rejs.

Tylko znawca dostrzeże, że jest to książka unikalna, jakiej nikt nigdy nie napisał: najdokładniejsza relacja z rejsu. Rejs to nie gadanie o rejsie, po rejsie. Rejs to pokazanie każdej godziny rejsu, każdego dnia i każ­dej nocy, każdego wiatru i każdego stawiania i zrzucenia żagli. Rejs to praca w godzinach i nadgodzi­nach, to 24-godzinna dyspozycyjność. Dziki szkwał w głębokiej nocy spadał na jacht, zrywało się bez szemrania, często bez sztormiaka, mokło się, marzło, czego nie można napisać w „Dzienniku jachto­wym”, w którym nie widać człowieka, istoty ludzkiej, tylko mechanizm rejsu.

Cokolwiek kiedykolwiek chciałem wiedzieć o rejsie, najczęściej sięgałem nie do „Dziennika jachtowego”, tylko do „Osobistego”. Tylko tam mogłem znaleźć detale, drobnostki. Takie, które nie mogły znaleźć się nawet w książce.

Sprawa alkoholu bywa starannie ukrywana w polskich relacjach porejsowych. Nasze kanony eliminują alkohol ze sportu. Osobiście nigdy nie kojarzyłem taternictwa ani żeglarstwa ze sportem. Tak jedno jak i drugie było rodzajem filozofii życiowej, upiększeniem życia.

Jeżeli w „Dzienniku osobistym” notuję wszystkie drinki, nie ukrywam niczego – przecież to dla mnie, w zamyśle tylko dla mnie. Doświadczyłem, że w sytuacjach blisko-ekstremalnych na morzu, szklaneczka soku z odrobiną lub dwoma alkoholu działa tonizująco.

Co sam wolę czytać – książkę, czy „Dziennik osobisty”? Książka jest gadatliwa, ale niepełna. Prawda cał­ko­wita leży w „Dzienniku osobistym”. Ażeby zrozumieć ten najdokładniejszy opis rejsu, trzeba uzbroić się w wyobraźnię, czytając – widzieć, co dzieje się na morzu, przecież dokładnie to opisuję, trzeba się wczuć i zdać sobie sprawę, jak wygląda dana chwila rejsu.

„Dziennik osobisty” udostępniłem Bartkowi Czarcińskiemu, który szedł moją trasą, wyszedł też w czerw­cu małym jachtem „Perła” o długości 7,80 m. Każdego dnia wiedział, co dalej ma przed sobą. Przypomi­nam sobie, jak ja w swoim rejsie szukałem wskazówek swoich poprzedników. Był nim wtedy tylko jeden, Knox Johnston, ale w jego książce „Mój własny świat” znalazłem niewiele przydatnego dla siebie. Jedynie tyle, że na Pacyfiku miał dwa tygodnie przeciwnych wiatrów, gdy ja miałem takich trzy tygodnie na Indyjskim.

Dla kogoś, kto idzie tą trasą, jak Bartek, „Dziennik osobisty” będzie fascynującą lekturą i taką był dla Bartka. Stawał się niejako przewodnikiem. A dla Ciebie, który czytasz te strony, czym jest? W tym „Dzienniku” nie ma gadania, picowania, jak w książce; jest monotonia, ale ciągłej akcji, bez przerwy: dzień i noc, w każdej chwili. Gdyby ktoś nie wiedział, że rejs zakończył się sukcesem w Gdyni, czytając „Dziennik osobisty” nigdy nie byłby pewny przeżycia. Ja byłem pewny, ale czy ta pewność to argument logiczny? Logiczny nie, psychiczny tak.

Ten „Dziennik” jest najprawdziwszą relacją z rejsu solo non stop dookoła świata, tego w stu procentach pierwszego polskiego, z polskiego do polskiego portu.

Henryk Jaskuła

 

 

KALENDARIUM REJSU

Gdynia                                                12 VI 1979
Wyjście na Atlantyk                          9 VII 1979
Równik                                             10 VIII 1979 (λ = 24°W)
Cape Agulhas                                    18 IX 1979
Cape Leeuwin                                   15 XI 1979
Nowa Zelandia                                  3 XII 1979
Południk 180°                                    8 XII 1979 (ф = 49°S)
Date Line                                            9 XII 1979
Horn                                                    14 I 1980
Zamknięcie pętli wokół świata        13 II 1980 (ф = 28°S, λ = 24°W, po 172 dniach)
Równik                                                 6 III 1980= 28°W)
Gdynia                                                 20 V 1980; 345. dzień żeglugi


 

► dalej: TOM I (od 12 VI do 16 VIII 1979)

 

► Powrót do Spisu treści