Grudzień to oczywiście święta: Wigilia i Boże Narodzenie, a później sylwestrowe tańce i hulanki, choć niekoniecznie swawole. I życzenia.

Co prawda prof. Jacek Hołówka (etyk z UW) radzi, by życzyć sobie odwagi, rozwagi, powściągliwości, bo tylko w takich życzeniach nie ma retoryki ani przesady, ale co to za życie z powściągliwością, bez przesady i retoryki?
Pozostaję zatem przy tradycyjnym zestawie, odkładając filozofowanie na inne okazje. A jeśli już ktoś koniecznie chce, to odsyłam do nieustających dlatego już publikowanych rozważań pt. Reje, kałasznikow i życzenia.

 

* * *

Gdy się jednak w ten grudzień wgryźć trochę mocniej, to wcale tak świątecznie nie jest, a czasem to i włosy dębem staną.

 

* * *

Rację ma przysłowie:

Grudniu, grudniu – nie pozyjes,
Ledwoś przyseł, juz se idzies.

Bo i prawda. Na początku grudnia była jesień, później nagle zrobiła się zimaświętasylwesterijuż – jeśli tę zbitkę przeczytać odpowiednio szybko, to właśnie tak wygląda.

Trzeba więc szybko zaczynać, żeby nas koniec nie zaskoczył.

 

Grudzień – dwunasty (i ostatni) miesiąc w roku, według używanego w Polsce kalendarza gregoriańskiego, ma 31 dni.

Nie potrzeba żadnych (z całym szacunkiem) Brücknerów, słowników Lindego, Doroszewskiego czy Stanisława Dubisza, by etymologię nazwy miesiąca wywieść od grud, które tworzy zmarznięta ziemia, choć pewnie niedługo bez podręczników się nie obejdzie, bo ostatnio grudnie jakoś bardziej „po wodzie” niż „po lodzie”. A i „gruda” odchodzi powoli do językowego lamusa: na własne uszy słyszałem, jak ktoś powiedział, że mu coś „idzie jak po grudzień”.
Tę samą grudę, jako podstawę, zachował język ukraiński: грудень [grudień] i – niby od słowiańskich nieco dalsze, ale z tej samej wielkiej bałtosłowiańskiej wspólnoty językowej się wywodzące – litewski: gruodis i żmudzki: groudis.

W staropolszczyźnie (i tu już Brückner się przydaje) używane były starosłowiańskie nazwy „godnik” (od Godów, czyli Bożego Narodzenia) oraz „prosień” lub „prosiniec”; do dziś zachowane w językach czeskim (prosinec) i chorwackim (prosinac).

Etymologia tego słowa nie jest jasna, a językoznawcy czescy podają kilka możliwych wyrazów podstawowych:

  • prosiněti „przebłysnąć” (nawiązanie do przesilenia zimowego i wydłużenia jasności dnia);
  • siný „niebieskawy”, „siwy”;
  • prase „świnia” (nawiązanie do świniobicia – czy to na starosłowiańskie Gody, czy na Boże Narodzenie);
  • prosit „prosić” (nawiązanie do kolędowania i kolędników dopraszających się datków też wydaje się wyjaśnieniem achronologicznym, ale kto wie – może Prasłowianie też piosenkami datki zbierali, by Jaryło prędzej na świat powrócił, Marzannę pognębił i wiosnę przyniósł).

I wystarczy tylko się rozejrzeć, by zobaczyć, jak Jaryło z Marzanną się zmagają, a zło i dobro miesza w świecie – czyli wokół nas – bezustannie.

 

Łacińska nazwa December – „dziesiąty miesiąc” (decem to po łacinie dziesięć), zaczęła być używana od roku 46 p.n.e., kiedy Rzymianie za pierwszy miesiąc roku uznali Ianuarius (styczeń) zamiast marca (Martius).
W ten sposób „december” dopełnia czwórkę trzeciego trymestru roku, w której nazwy łacińskie znaczą zupełnie co innego niż przynależne im desygnaty (september to „siódmy” ale dziewiąty, october – „ósmy” ale dziesiąty, november – dziewiąty ale jedenasty.)

Nazwa December została przejęta przez większość języków europejskich.
Nie uległa wpływom łaciny polszczyzna i kilka innych języków z naszej rodziny: miesiąc zimowego przesilenia po białorusku to снежань (snieżań), po kaszubsku: gòdnik, gòdan albo grëdzéń, po łatgalsku: zīmys, na Łużycach: zymski albo hodownik, a w Macedonii może być снежник (snieżnik).

 

Chwała Słowiańszczyźnie, że zachowała te piękne nazwy, ale nie poddali się również Celtowie: odrzucili december na rzecz dùbhlachd gaeliccy Szkoci, a Irlandczycy używający nazwy nollaig. Także nieindoeuropejscy Baskowie, którzy – mimo że mają w swym euskara mnóstwo latynizmów – wytrwali przy własnych nazwach miesięcy (złamali się tylko na kwietniu – apiril), dwunasty nazywając abendu.

 

Na półkuli północnej grudzień jest pierwszym miesiącem astronomicznej zimy, która rozpoczyna się w momencie przesilenia zimowego Słońca (w 2018 – 21 grudnia) i trwa do momentu równonocy wiosennej (od 2012 do końca pierwszego ćwierćwiecza – 20 marca).

 

Teraz będzie coś kompletnie poplątanego, czyli próba rozwikłania zaszłości po kalendarzu juliańskim, wprowadzonym w 46 p.n.e. na polecenie Cezara (to właśnie wtedy zaczęła się owa niekonsekwencja nazwowa, gdy „siódmy” zaczął znaczyć „dziewiąty”).

Teoretycznie Iulianum, po szesnastu stuleciach z górą, zastąpiony został w 1582 kalendarzem gregoriańskim. Ale nie wszędzie i nie do końca.

Wg kalendarza juliańskiego, na początku naszej ery przesilenie wypadało 25 grudnia, stąd pierwsi chrześcijanie połączyli datę święta Bożego Narodzenia z jednym z czterech najważniejszych astronomicznie dni w roku. Nie upieram się przy tej przyczynie (znam co najmniej dwie osoby, które uznałyby ją za heretycką i bluźnierczą – oczywiście gdyby o niej wiedziały), ale jakaś możliwość, że tak właśnie było, istnieje.

Tak czy owak, w chrześcijaństwie zachodnim data 25 grudnia jako Dzień Narodzenia Pańskiego została utrzymana nawet po przejściu na kalendarz gregoriański i trwa do dziś.
Chrześcijaństwo obrządku wschodniego (m.in. Cerkiew Greckokatolicka i Kościół Prawosławny) też święci Boże Narodzenie 25 grudnia, tyle że nadal celebruje liturgię według kalendarza juliańskiego, zatem juliański 25 grudnia to gregoriański 7 stycznia.

Czyli: 25 grudnia, ale tak naprawdę 22 grudnia albo 7 stycznia. Nawet wiem dlaczego: bo dziesiąty to dwunasty, foki mają małe pyszczki, a ptaki latają kluczem.

Czyli zupełnie, jak w polskiej ortografii, gdzie Słownik (przez wielkie „S”) informuje, że:

Partykułę nie jako wykładnik zaprzeczenia piszemy łącznie z imiesłowami przymiotnikowymi, niezależnie od tego, czy użyte są w znaczeniu przymiotnikowym, czy czasownikowym,

a zaraz po tym dodaje:

Nowa zasada dopuszcza jako oboczną rozdzielną pisownię imiesłowów w użyciu czasownikowym.

I słusznie, bo hasło jest inne, a zasady są proste: albo się umie bawić, albo się nie umie, albo się zna hasło, albo się nie zna, a jak nie, to niech się nie zaczyna.

 

Grudzień to jednak nie tylko święta i mikołajki, w Polsce obchodzone 6 grudnia, w dzień św. Mikołaja – patrona dzieci i dawcy prezentów.

Przypada na ten miesiąc mnóstwo świąt narodowych:

1 grudnia – Dzień Republiki w Republice Środkowoafrykańskiej (połączony z defiladą w Alei Męczenników w Bangi; świętowany w zależności od sytuacji politycznej i nastawienia aktualnego rządu).

 

1 grudnia – Wielkie Zjednoczenie Rumunii, które świętuje Rumunia, ale jej sąsiedzi niekoniecznie. Bowiem ogłoszone 1 grud­nia 1918 r. w Bukareszcie powstanie Wielkiej Rumunii znaczyło, że na rzecz Rumunii Węgry utraciły Siedmiogród/Transylwanię, Serbia – część Banatu, a Austria – Bukowinę. Zwycięskie państwa byłej Ententy (do której Rumunia przystąpiła 27 sierp­nia 1916) ratyfikowały te aneksje półtora roku po ich ogłoszeniu (4 czerwca 1920) w traktacie z Trianon.

Austria stratę przebolała, bo trzy tygodnie wcześniej (12 listo­pada 1918) z cesarstwa przekształciła się w republikę, by odpowiedzialność za rozpętanie Wielkiej Wojny została tylko przy Niemcach (i się jej to udało: Deutschösterreichische Republik, jako jedyna z byłych Państw Centralnych, wyszła z I wojny światowej z terytorium nie tylko nie uszczuplonym, ale nawet powiększonym).

Serbia – ponieważ jedna trzecia Banatu została przy niej – też jakoś to przełknęła. O Węgry lepiej nie pytać– słowo „trianon” do dziś w języku węgierskim jest synonimem zdrady i to najgorszej z możliwych.

 

2 grudnia – tego dnia w 1971 r. powstała federacja Zjednoczone Emiraty Arabskie, łącząca siedem państw, które właśnie przestały być protektoratem brytyjskim: Abu Dhabi, Adżman, Dubaj, Fudżajra, Ras al-Chajma, Szardża i Umm al-Kuwajn. Początkowo sfederowanych państw miało być dziewięć, ale akcesu do federacji odmówiły Katar i Bahrajn, które stworzyły niepodległe państwa.

 

6 grudnia – Dzień Niepodległości w Finlandii, która w roku 1917 pozbyła się statusu Wielkiego Księs­twa zależnego od Rosji. Politycy fińscy przygotowywali się do tego kroku już wcześniej, gdy podstawy prawne do zakończenia unii personalnej z Rosją dał wielki książę Finlandii Mikołaj II, abdy­ku­jąc jako car rosyjski (15 marca 1917).

Tymczasem w  nocy 6/7 lis­to­pa­da 1917 władzę w Piotrogrodzie przejęli (praktycznie bez walki) bol­sze­wicy, którzy powołali Radę Komisarzy Ludowych (Sownarkom) czyli Tymczasowy Rząd Robot­ni­ków i Chłopów opowiadający się za terrorem rewolucyjnym i dyktaturą proletariatu. Dla prze­cią­gnię­cia na swą stronę mas bolszewicki rząd zaczął produkować kolejne dekrety: „O pokoju” (8 lis­to­pa­da – trzeba natychmiast zawrzeć pokój z Niemcami i skończyć I wojnę światową), „O ziemi” (9 lis­to­pa­da – nadanie ziemi tym, którzy na niej pracują), „O prasie” (9 lis­to­pa­da – zabrania się drukować treści kontr­re­wo­lu­cyj­nych), „Deklaracja Praw Narodów Rosji” (15 lis­to­pa­da – m.in. prawo do suwe­ren­ności).

W pierwszym okresie, gdy bolszewicy mieli na głowie początek wojny domowej i ciężką walkę o utrzy­ma­nie się przy władzy – z dekretów owych, zwłaszcza z tego o niepodległości, skorzystało wiele państw: republiki bałtyckie, Białoruś, Ukraina, do pewnego stopnia Polska. I Finlandia: 1 grud­nia 1917 ogłoszone zostało powstanie niepodległego Królestwa Finlandii, które – po wojnie domowej – zamie­nio­ne zostało (19 lip­ca 1919) w Republikę Finlandii.

Większość bolszewickich postulatów była jednak tylko „taktycznym wycofywaniem się na z góry upat­rzo­ne pozycje”. Poczynione ustępstwa bolszewicy – z największą brutalnością – starali się później lik­wi­do­wać: efektem tego w latach 1919-1920 była pierwsza okupacja niepodległych republik bałtyckich, wojna z Polską i (trwająca do 1991 r.) inkorporacja Białorusi i Ukrainy oraz ludobójstwo na Ukrainie zastosowane wobec chłopów odmawiających oddawania ziemi kołchozom, znane jako Hołodomor 1932/33.

W 20-leciu międzywojennym Finlandii się udało; kolej na nią przyszła dopiero 30 lis­to­pa­da 1939, kiedy Armia Czerwona uderzyła na „fińskich faszystów” (Krasnaja Armia i jej kolejne mutacje z reguły uderzają na faszystów i zawsze w obronie „prawdziwej wolności”) – to już jest jednak osobny rozdział.

 

6 grudnia – Dzień Konstytucji w Hiszpanii, upamiętniający referendum z 1978 roku, w którym Hiszpanie zagłosowali na obecną konstytucję (weszła w życie 29 grudnia 1978). Określiła ona Hiszpanię jako państwo demokratyczne i była zwieńczeniem procesu przejścia od dykta­tury faszystowskiej do monarchii parlamentarnej.

Ciekaw jestem, jak świętuje się Día de la Constitución w Katalonii, zwłaszcza jak obchodzą go ci, którzy głosują za oderwaniem się od Korony w referendach, podobnych do tego z 1978 roku, co według konstytucyjnego rządu centralnego uznanego za nielegalne. Niestety, uważam, że na pytanie „Czy byki znają słowo ‘kompromis’?” odpowiedź jest wciąż negatywna.

 

12 grudnia – Dzień Republiki (Jamhuri Day) w Kenii; tego dnia w 1964 roku ogłoszone zostało powstanie Republiki Kenijskiej.

Okazja do świętowania jest podwójna: rok wcześniej, 12 grudnia roku 1963, z Kenii zdjęty został status kolonii brytyjskiej i protektoratu Sułtanatu Zanzibarskiego i stała się ona niepodległym państwem.

Powstanie Republiki Kenii zbiega się w czasie z rewolucją zanzibarską: Sułtanat Zanzibaru, będący protektoratem brytyjskim, uzyskał niepodległość 10 grud­nia 1963. Rewolucja wybuchła 12 stycz­nia 1964: rządy mniejszości arabskiej zostały obalone, sułtan uciekł do Omanu (a później do Wielkiej Brytanii, gdzie do dziś mieszka w Portsmouth), proklamowana została Ludowa Republika Zanzibaru i Pemby, która 26 kwiet­nia 1964 połączyła się z Tanganiką tworząc Tanzanię.

Skąd mi akurat Kenia i Tanzania wpadły do głowy? Przypadkiem, bo niedawno czegoś chciałem od Sułtanatu Zanzibaru i tak się zebrało. Pewnie niepotrzebnie, bo kto by się teraz w Polsce tak odległymi krajami zajmował. Nawet jeśli taka Kenia jest od Polski prawie dwa razy większa obszarowo (ma 583 tysiące km² i 47 milionów ludzi), a Tanzania – trzy razy (947 tysięcy km² i 54 miliony ludzi). I pewnie dlatego, że większa, Kenia na igrzyskach w Rio zdobyła 13 medali (w tym sześć złotych) i zajęła 15 pozycję w punktacji ogólnej, a my, z naszymi jedenastoma medalami (ale dwa były złote!), osiągnęliśmy miejsce trzydzieste trzecie. Tanzańczycy za to nie zdobyli żadnego medalu i dobrze im tak.

 

16 grudnia – Święto Niepodległości w Bangladeszu. Smutna rocznica poprzedzona tragedią ludobójstwa. Tego dnia 1971 roku zakończyła się krwawa 9-miesięczna wojna między armią pakistańską a sepa­ra­tys­tami ze zbuntowanej prowincji zwanej Pakistanem Wschodnim wspomaganymi przez armię indyjską.

W czasie pacyfikacji separatystów Pakistan – chcąc skarcić Indie za okazywaną im pomoc – 3 grud­nia 1971 r. zaatakował z powietrza Agrę (miasto słynne przez meczet-mauzoleum Tadż Mahal), leżącą ok. 480 km od zachodniej granicy Indii z Pakistanem. Rozpoczęło to trzecią wojnę pakistańsko-indyjską. Odpowiedź armii indyjskiej – z powietrza, lądu i morza – była zdecydowana i natych­mias­towa: po stracie połowy okrętów, jednej czwartej samolotów bojowych i jednej trzeciej stanu armii lądowej Pakistan podpisał 16 grudnia akt bezwa­run­ko­we­go poddania swych sił w Bengalu i musiał uznać niepodległość Bangladeszu, ogłoszoną dokładnie w tym dniu.

W czasie konfliktu ponad 10 milio­nów Bengalczyków przekroczyło granicę indyjską. Jak wygląda sytuacja w obozach dla uchodźców w kraju nieprzygotowanym na przyjęcie takiej liczby imigrantów na raz, opisywać nie trzeba.

Z tragedią Bengalczyków w Indiach wiąże się jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych lat 70-tych na Zachodzie: pierwszy charytatywny występ najwybitniejszych rockmanów. 1 sierp­nia 1971 r. zagrali oni dwa koncerty w nowojorskiej Madison Square Garden. Inicjatorami byli George Harrison – były Beatles, będący w apogeum swych indywidualnych możliwości twórczych oraz Ravi Shankar – wirtuoz sitar, promujący na Zachodzie klasyczną muzykę indyjską, Bengalczyk z urodzenia. Wpływy z biletów, płyt i filmu wspomogły uchodźców bengalskich sumą ok. 12 mln. dola­rów.

Pokłosiem koncertu jest też napisana przez Harrisona piosenka „Bangla Desh” (nagrana w lip­cu 1971) – jeden z najbar­dziej przejmu­jących utwo­rów muzyki popu­larnej tamtych czasów:

My friend came to me with sadness in his eyes
Told me that he wanted help before his country dies
Although I couldn’t feel the pain, I knew I had to try
Now I’m asking all of you to help us save some lives…

Gdyby ktoś bardzo chciał wiedzieć więcej o tym, co działo się wtedy nad Zatoką Bengalską, polecam ► Rok 1971: Bangla Desh.

 

Z innych rocznic:

1 grudnia 1962 – sowiecki przywódca Nikita Chruszczow udał się do Maneżu, budynku zbudowanego w Moskwie niedaleko Kremla, na cześć zwycięstwa nad Napoleonem, ustanowionego od 1957 roku główną salą wystawową Moskwy.
W Maneżu odbywała się akurat wystawa „Nowa rzeczywistość”, zorganizowana z okazji 30-lecia Związku Malarzy ZSRR.
Przywódca obejrzał i się wyraził.
Wśród utrwalonych w piśmie i na taśmie określeń Genseka były słowa «дерьмо» (łajno), «говно» (gówno), «мазня» (bohomaz) i zdania:
„Wy co, malować nie umiecie? Mój wnuk ładniej rysuje! Wy co, mężczyźni czy pederaści przeklęci? Macie-ż wy sumienie? Zabronić! Skończyć z tym świństwem! Nakazuję! A zwolenników wyplenić, z radia, telewizji, prasy, wszystkich!”

Konstruktywna krytyka pierwszego sekretarza miała jednak swoje granice. Świadkowie zgodnie zaprzeczają doniesieniom prasy zachodniej, wg której Chruszczow miał zrywać obrazy ze ścian i je deptać. 

Więcej o sztuce w tej części świata przeczytacie pod datą 17 grudnia.
W innych dziedzinach tzw. dorobku ludzkości działy się rzeczy wręcz przerażające.

 

7 grudnia 1941 – lotnictwo Cesarstwa Japonii zaatakowało bez wypowiedzenia wojny amerykański port wojenny w Pearl Harbor.
Z 98 okrętów stac­jonujących tego dnia w bazie, dwa (z dziewięciu) pancerniki (USS Arizona, USS Oklahoma i USS Utah) poszły na dno, a sześć innych zostało uszko­dzonych. Do tego 11 mniejszych okrętów, od krążowników do minowców, zostało zatopionych lub na długo wyłączonych ze służby. Z 402 samo­lo­tów tylko 55 mogło latać po ataku. Na okrętach i na lądzie zginęło blisko 2500 osób, a prawie 1200 było rannych.

Następnego dnia Kongres USA ogłosił stan wojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Japonią, co 11 grudnia 1941 spowodowało wypowiedzenie wojny Ameryce przez Niemcy i Włochy. Ponieważ pół roku wcześniej, 22 czerwca 1941, Niemcy zaatakowały swego najlepszego sojusznika – ZSRR, po jednej stronie barykady znalazła się późniejsza teherańsko-jałtańsko-poczdamska Wielka Trójka.
Czym się to skończyło dla nas, przeczytacie w lutym, przy okazji rocznicy konferencji w Jałcie.

 

11 grudnia 1994 – wojska rosyjskie wkroczyły do Czeczenii, rozpoczynając pierwszą wojnę czeczeńską. Zakończył ją rozejm zawarty 31 sierpnia 1996 roku w Chasawjurcie. Druga wojna zaczęła się w 1999 i trwała lat dziesięć, a niektórzy twierdzą, że trwa do dziś.

Jak tę wojnę opisać, by zmieścić się w formule tego kalendarza – jeszcze nie wiem. Przeczytajcie książkę Zachara Prilepina Patologie: w przekładzie Małgorzaty Buchalik (Wołowiec : Wydawnictwo Czarne 2010), albo w oryginale (Захар Прилепин, Патологии; 2004). „Krew, pot i łzy, rozmyte przez wódkę, zagłuszone wolą życia”, „szaleństwo, bezhołowie, narastający absurd, orgia zabijania” piszą o niej krytycy i mają rację.
Pisał o wojnie czeczeńskiej Arkadij Babczenko, ale jego Dziesięć kawałków o wojnie. Rosjanin w Czeczenii (Warszawa : W.A.B. 2009) polecam z rezerwą, bo ta proza przemawia do mnie mniej.

 

13 grudnia 1981 – Wojciech Jaruzelski wczesnym rankiem ogłosił, że on i jego koledzy z „Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego” wprowadzili właśnie w Polsce stan wojenny. Poprzedniego dnia świętowałem wieczór kawalerski przyjaciela (w zaprzyjaźnionych kręgach zwanego Wuj od Pe) i gdy wraz z kolegami w połowie nocy opuściliśmy praską mansardę, nie mogliśmy się nadziwić, że nie ma ani jednej taksówki i na lewy brzeg Wisły drałowaliśmy pieszo wznosząc pieśni masowe i żeglarskie, na Poniatoszczaku zwłaszcza, bo tam była najlepsza akustyka. Padał śnieg i miasto było jak wymarłe. O przyczynach tej pustki dowiedziałem się dość późno: zamiast iść na Ursynów, zatrzymałem się o Rodziców na Placu Unii i rano zostałem zbudzony przez Mamę, która chciała, bym zobaczył, „co jest z telewizorem, bo nie ma drugiego programu, a w tym co jest, nawija na okrągło Spawacz”.
Tak się skończył sen o demokracji, trwający od września 1980, krótki – ale piękny. Metaforycznie mógłbym powtórzyć za poetą „ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu”.
Tamta „wiosna”… Kiedy nagle znikła cenzura, kiedy z zapartym tchem oglądało się festiwal opolski, a na nim Kaczmarskiego, Gintrowskiego i Łapińskiego w „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”, kiedy na bazarach bukiniści sprzedawali (niemal) otwarcie wydawnictwa „drugiego obiegu”, kiedy w kinach pojawił się Miś
„Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu”…

Niemal równo 30 lat później (dokładnie: 12 stycznia 2012 r.) Warszawski Sąd Okręgowy, uznał WRON za „grupę przestępczą o charakterze zbrojnym”. Ale niewiele to wówczas pomogło ani zaszkodziło, bo tzw. akty sprawiedliwości dziejowej zazwyczaj przychodzą (jeśli przychodzą) za późno.

 

14-22 grudnia 1970 – robotnicze protesty, zwane Polski Grudzień, albo Grudzień 1970, głównie w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu. To o tych wydarzeniach Ballada o Janku Wiśniewskim mówiła, że partia strzela do robotnika, co najdokładniej oddawało sens i charakter grudniowych protestów. Oficjalne dane podają, że zabitych zostało wówczas 41 osób.
Ballada uczyniła symbolem wydarzeń grudniowych zastrzelonego przez milicję demonstranta: Za chleb i wolność, i nową Polskę – Janek Wiśniewski padł!. Na drzwiach rzeczywiście ponieśli go gdyńską Świętojańską, a zabity – nieznany z nazwiska autorowi (Krzysztof Dowgiałło, dziś architekt trójmiejski) pisanej na gorąco piosenki – nazywał się Zbigniew Godlewski. Godlewskiego, który w chwili śmierci miał 18 lat, uhonorowano pośmiertnie odznaczeniami państwowymi, jego imieniem ponazywano ulice.
Nikt z władz odpowiedzialnych za masakrę protestujących (krwawy Kociołek to kat Trójmiasta, przez niego płaczą dzieci, niewiasty…), mimo śledztw, postępowań, procesów i odgrażań (…poczekaj, draniu, my cię dostaniem!), nie poniósł żadnej odpowiedzialności.

 

15 grudnia – świętują esperantyści, gdyż tego dnia (w 1859) urodził się Ludwik Zamenhof, twórca lingvo internacia, który miał zjednoczyć i pojednać ludzi na całym świecie. Nie zjednoczył, nie pojednał, ale się przyjął – dziś może nim mówić nawet 2 miliony osób, a ok. tysiąca osób może o nim mówić jako o języku rodzimym: są to dzieci różnojęzycznych rodziców, mówiących między sobą w esperanto. Jednym z takich dzieci był laureat medycznej nagrody Nobla z 1957, Daniel Bovet.
Ale w ZSRR były czasy, w których za uczenie się esperanto wysyłano do gułagu – bo  niby z kim i o czym chciał rozmawiać radziecki obywatel, kiedy wszystko było wiadomo, a ciekawy cudzoziemiec mógł być tylko szpiegiem.

 

15-16 grudnia 1864 – pod Nashville odbyła się jedna z największych bitew amerykańskiej Wojny Secesyjnej. Zwyciężyła armia Unii (ok. 55 tys. żołnierzy), którą dowodził gen. George H. Thomas. 30‑tysięczna armia konfederacka, której dowódcą był gen. John Bell Hood, praktycznie przestała istnieć jako licząca się siła zbrojna.

Wojna jednak zakończyła się formalnie dopiero 9 maja 1865. Przez pół roku po przegranej pod Nashville Konfederaci ponosili już same klęski. Między innymi przegrali:

– 21 marca bitwę pod Bentonville w Karolinie Północnej, w której obie strony straciły ok. 3000 zabitych i rannych;
– 1 kwietnia 1865 w bitwie pod Five Forks w Wirginii, zwanej „konfederackim Waterloo” (ok. 4000 poleg­łych i rannych po obu stronach);
– 2 kwietnia pod wirginijskim Petersburgiem (łącznie ok. 10 tys.);
– 3 kwietnia stracili Richmond – stolicę Stanów Skonfederowanych (tego dnia do miasta wszedł XXV Kor­pus Armii Unii, niemal w całości złożony z czarnoskórych żołnierzy);
– 6 kwietnia, też w Wirginii, przegrali pod Sayler’s Creek (ok. 8-10 tys.) i dalej jeszcze: 
– 8 kwietnia bitwę pod Appomattox Station w Wirginii (liczba ofiar nieznana; po obu stronach walczyło ok. 7 tys. żołnierzy);
– 9 kwietnia bitwę pod Appomattox Court House (ok. 500-800).

Gen. Robert Lee poddał swoją armię 9 kwietnia 1865. Jeśli wziąć pod uwagę datę klęski pod Nashville, trzeba do poprzedniego zdania dodać partykułę „dopiero”.
Ale Lee nie był odosobniony w uporze: gen. Joseph Johnston poddał się miesiąc później (13 maja), a ostatnie lądowe oddziały konfederackie, którymi dowodził gen. Stand Watie, złożyły broń 23 czerwca 1865. Prezydent Konfederacji, Jefferson Davis, został schwytany 10 maja 1865. 

Poddanie po klęsce naszwilskiej ocaliłoby życie i zdrowie co najmniej 25 tys. żołnierzy, ale politycy i wojskowi są niereformowalni – to właśnie dlatego „najdzielniej biją króle, a najgęściej giną chłopy”. Nie jest to przytyk wobec Amerykanów – ludobójcze w efekcie działania polityków i generałów są ponadnarodowe: gdyby Japonia (która od końca 1944 roku nie miała już żadnych szans) poddała się po lub w trakcie bombardowań Tokio czyli na początku 1945-go…

Przy okazji nie mogę nie dodać: Stand Watie to postać, o której powinno się kręcić filmy sensacyjne: Indianin z plemienia Czirokezów (Cherokee), ewangelik z Kościoła Braci Morawskich, publicysta, polityk, plantator i właściciel niewolników, naczelny wódz Czirokezów, generał kawalerii w armii konfederackiej. Mało?

 

16 grudnia 1944 – rozpoczęła się niemiecka kontrofensywa w Ardenach – ostatnia duża operacja wojsk Trzeciej Rzeszy na froncie zachodnim. Jest to kolejna ilustracja tezy postawionej przy rocznicy poprzed­niej: działania polityków i generałów w czasie wojen (oby tylko!) są w efekcie ludobójcze. W pierwszej fazie ofensywy w Ardenach Niemcy zwyciężali, ale nie trzeba było eksperta, by wiedzieć, że w skali ogólnej nie mają żadnych szans. 20 tys. poległych po stronie alianckiej, ok. 60 tys. (dane niepewne) poległych po stronie niemieckiej. Jeśli doliczyć do tego poległych po trzech stronach (Alianci, Niemcy i Armia Czerwona) do 9 maja 1945, bilans staje się niewyobrażalny. Nawet jeśli uwzględnić, że dwie ze stron były nakręcane przez dwa największe ludobójcze systemy totalitarne, dla których „jednostka – zerem, jednostka – bzdurą; jednostka – co komu po niej?!”

 

16 grudnia 1989 – w Rumunii wybuchło powstanie przeciw komunistycznemu dyktatorowi Nicolae Ceauşescu. Dyktator wówczas nosił jeszcze miano Sekretarza Generalnego Rumuńskiej Partii Komunis­tycznej i Prezydenta Rumunii.
Jak skończył – przeczytacie pod datą 25 grudnia.

 

17 grudnia 1898 – w Moskiewskim Teatrze Artystycznym (Московский Художественный театр – przymiotnik „Akademicki / академический” dodany zostanie w 1919)  odbyła się premiera Mewy (Чайка,  1896) Antoniego Czechowa. Reżyserowali: Konstantin Stanisławski i Władimir Niemirowicz-Danczenko. Irenę Arkadinę zagrała Olga Knipper (od 1901 żona Czechowa), Borysa Trigorina – sam Stanisławski, a Konstantego Trieplewa – Wsiewołod Meyerhold.

Bez osób wymienionych w poprzednim akapicie nie byłoby teatru współczesnego.
Przedstawienie Mewy jeszcze nie było rewolucją, ale Stanisławski i Meyerhold – wystawiając kolejne sztuki Czechowa i tworząc aktorskie studia – już za kilka lat wstrząsną teatrem Rosji i świata.

W latach 30-tych sowiecka dyktatura rozbije te reformy niemal doszczętnie – na przykład dokonania Meyerholda zostaną obłożone zapisem cenzury na następne kilkadziesiąt lat, a on sam, 65-letni, zostanie aresztowany w 1939, traktowany jako „przestępca szczególnie niebezpieczny” (особо опасный преступник), skatowany na Łubiance i w Butyrkach, zmuszony do podpisania, że był agentem japońskiego i brytyjskiego wywiadu (on! nauczyciel i mistrz Eisensteina!) i rozstrzelany 2 lutego 1940.

Ich dokonania jednak przetrwają i wprowadzą teatr w nowe stulecia, bo Wachtangow, Artaud, Brecht, Brook, Littlewood, Grotowski, Beck i Malina, Chaikin, Schumann, Mnouchkine – oni wszyscy są z MchATu.

 

25 grudnia 1989 – wykonano wyrok śmierci na Nicolae Ceauşescu i jego żonie Elenie.
Cokolwiek by nie rzec o reżimie, w jakim owa para trzymała Rumunię, ta egzekucja, o której mówi się, że „wykonano ją na mocy wyroku wydanego po krótkim procesie” najbardziej przypomina lincz – jeśli kto nie wierzy, niech sobie obejrzy na YouTube.
Nie, nie mówię, że zasłużyli, czy nie zasłużyli, bo nie moja to sprawa orzekać, choć generalnie karze śmierci jestem przeciwny. Skoro egzekucja była w Rumunii wyrokiem najwyższym – Rumunów to sprawa. Ale nie tak! Słońce i Księżyc Karpat powinni mieć uczciwy proces, długi, drobiazgowy, ze świadkami – nie tylko oskarżenia, bo i obrona by się znalazła, z  transmisjami, komentarzami, żeby cały świat się dowiedział, jak Wolna Rumunia karze za zbrodnie popełnione na jej obywatelach. I egzekucja, jeśli już, odbyć się winna przy biciu dzwonów, w majestacie państwa i prawa (więc bez telewizji, bo to nie cyrk) – a nie po pięciu minutach bełkotu jakichś urzędasów w zdemolowanej izbie, gdzieś pod murem, z rękoma związanymi szpagatem,  dokonana przez kilku mundurowych z kałachami.
Ja to wszystko rozumiem… Ja rozumiem, że jak jest zima to musi być zimno! Takie jest odwieczne prawo natury! I rozumiem, że oboje Ceauşescu musieli zniknąć jak najszybciej, bo komuś, a może i wielu ludziom, bardzo się z tym spieszyło i trzeba było sprawę załatwić jak najszybciej, więc na żadne sądy czasu nie było. Rozumiem też, że gdy nie wiadomo o co chodzi, na pewno chodzi o pieniądze. Ale mimo wszystko żal, bo po prostu: nie ten styl.

 

24-25-26-27 grudnia 1979 – „Wielki Brat” wkracza do Afganistanu – z braterską pomocą oczywiście. Zaczęło się podręcznikowo: od opanowania lotnisk w Kabulu i Bagramie (odpowiednio 24 i 25 grudnia) przez komandosów Specnazu.

26 grudnia jednostki lądowe armii sowieckiej przeprawiają się przez graniczną rzekę Amu Darię, z Termezu (dziś Uzbekistan) do Hajratanu. 12 maja 1982 otwarty tam zostanie most kolejowo-drogowy, umożliwiający transport sprzętu ciężkiego, nazwany – jakże by inaczej – „Most Przyjaźni”.

27 grudnia przeprowadzona zostaje Operacja „Sztorm-333”: oddział Specnazu „Alfa” opanował pałac prezydencki w Kabulu, zabijając prezydenta Hafizullaha Amina, uznawanego na Kremlu za agenta CIA. Operacja „Sztorm-333” jest uważana za początek sowieckiej interwencji zbrojnej w Afganistanie. Wojna miała trwać moment. I – jak to zawsze w takich przypadkach bywało – ciągnęła się bez mała przez 10 krwawych lat.

Tu polecam nie rosyjski film 9 kompania (reż. Fiodor Bondarczuk, 2005), a książkę Swietłany Aleksije­wicz (literacka nagroda Nobla 2015) Cynkowi chłopcy: w przekładzie Jerzego Czecha (Wołowiec : Wyd. Czarne 2015), albo w oryginale (Светлана Алексиевич, Цинковые мальчики; 1989).
A także film Wojna Charliego Wilsona (Charlie Wilson’s War, reż. Mike Nichols 2007, z Tomem Hanksem i Julią Roberts), o tym, kto naprawdę wygrał tę wojnę. Nie wiem, jak w Polsce, ale na DVD w USA był dodany filmowy wywiad z prawdziwym Charlie Wilsonem – i to było, po ciekawym filmie, najciekawsze.

 

Lejzorek Rojtszwaniec miał rację:

Kiedy po ulicach spaceruje stuprocentowa historia, to zwykłemu człowiekowi nie pozostaje nic innego, tylko śmierć z kompletnym zachwytem w oczach.

 

Z rocznic bardziej optymistycznych, gdyż wydarzenia wówczas zaistniałe otworzyły bez mała nowe ery w dziejach, przypomnę:

 

18 grudnia 1943: urodził się Keith Richards, gitarzysta i kompozytor grupy The Rolling Stones, współautor (z Mickiem Jaggerem) niezliczonych przebojów, w tym dwóch hymnów generacji: (I Can’t Get no) SatisfactionStreet Fightin’ Man.

Niestety, 64 lata wcześniej, tego samego dnia (i to według nowego stylu) urodził się Josif Dżugaszwili. Na pociechę dla Keitha dodam, że po wstąpieniu na kremlowski tron Stalin zaczął podawać, że urodził się… 21 grudnia  (jasne!, w przesilenie zimowe!, czyż nie genialne pociągnięcie propagandowe? Hitler na to nie wpadł!) – i to w tym dniu postępowa ludzkość z Kraju Rad i ruszonej z posad bryły świata święciła urodziny Słońca Kaukazu.

 

31 grudnia 1879: Thomas Alva Edison zaprezentował publicznie oświetlenie elektryczne: w Menlo Park w stanie New Jersey, gdzie mieściło się laboratorium Edisona, cała Christie Street została oświetlona żarówkami Edisona, zasilanymi prądem z elektrowni pomysłu Edisona.
Żarówki były wówczas najnowszym wynalazkiem – te wyprodukowane w październiku 1879 świeciły non stop przez 13,5 godziny. Żarówki grudniowe świeciły już 40 godzin.
Przy okazji tego pokazu Edison miał powiedzieć: „Wyprodukujemy elektryczność tak tanio, że tylko boga­czy stać będzie na świece”.
Pierwszym kontrahentem Edisona był Henry Villard – magnat kolejowy i żeglugowy, obecny na syl­wes­tro­wym pokazie nowego oświetlenia. W maju 1880 Edison i jego współpracownicy zainstalowali oświet­lenie elektryczne na Columbii – najnowszym parowcu Villarda.

 

31 grudnia obchodzone jest święto zwane w Polsce Sylwester. Ponieważ na ten dzień przypadają imieniny Sylwestra – a więc i drugiego z natchnionych kuków Pogorii: Sylwku – wszystkiego najlepszego! (kto był natchnionym kukiem #1 – o tym przeczytacie klikając ► tu).
W krajach anglojęzycznych nazywa się ten dzień New Year’s Eve („wigilia Nowego Roku”), frankofońskich – Réveillon de la Saint-Sylvestre („czuwanie w św. Sylwestra”), a dla używających castellanoNoche vieja („stara noc”). Wszystkim chodzi o to samo: napić się i pobalować na pożegnanie starego i powitanie nowego roku – wg kalendarza gregoriańskiego, oczywiście.

Szczęśliwego Nowego Roku!

 

 

Znaki Zodiaku przypadające na grudzień to:
Strzelec (♐) – do 21 grudnia
i Koziorożec (♑) – od 22 grudnia.

Co czarny pijar mówi o Strzelcu – było w listopadzie, teraz więc czas na Koziorożca.
Znak, w gruncie rzeczy, całkiem porządny, nad którym stawiający horoskopy za pieniądze rozpływają się w pochwałach, że taki porządny, dokładny, pracowity i samodzielny. No, złego słowa nie dałoby się powiedzieć, gdyby nie to, że ci, którzy nie liczą na zyski, piszą:

Koziorożec, najczęściej deprawuje, dokonuje aktów gwałtu, a w życiu rodzinnym przeważnie bije, na ogół z poczucia własnej bezsilności. Ograniczony, ponury, o ciasnych horyzontach, najlepiej sprawdza się przy kopaniu rowów, a i to pod nadzorem, bo lada kamień może być dla niego przeszkodą nie do pokonania. W trosce o dobrze pojęty rozwój każde zdrowe społeczeństwo powinno osoby spod znaku Koziorożca natychmiast izolować.

Jakiż to kontrast z – ot, weźmy pierwszy z brzegu przykład, powiedzmy – Bliźniętami: kreatywnymi, pełnymi radości i kompatybilnymi do tego stopnia, że znane są (choć rzadkie) ich związki z Kozioroż­cami, podobno całkiem udane.

 

Kwiat grudnia to:

narcyz (Narcissus poeticus L.).

O narcyzie napisano tomy, zarówno na półki z mitologią jak i psychologią, więc jeśli koniecznie chcecie się dowiedzieć, co, kto i dlaczego, to musicie tam sięgnąć.
Ci, co nie lubią czytać, niech popatrzą na obraz (wart co najmniej tysiąca słów) – najlepiej Waterhouse’a albo Westa, ale Caravaggio też może być (Dalí wykluczony), który można wyguglować w sekundę. A jeśli ktoś nie lubi ani czytać, ani wpatrywać się w nieruchome malowidła, polecam pierwszą lepszą telewizyjną debatę polityczną: zobaczycie tam samych Narcyzów w behawiorze naturalnym, więc niestety dziko rosnących. Jeśli traficie na spęd partii przeciwnej, na pewno przyznacie mi rację.

Kwiat narcyza, w łacinie zwanego „poetyckim”, ma w sobie zieleń życia, złoto bogactwa, czerwień krwi i biel – niewinności i śmierci. Dlatego – w dłoniach Kory przeniesiony – rośnie nad brzegami Styksu.
W mowie kwiatów oznacza zazdrość i zachłanność, ale też tęsknotę.
Gdzieś w Sieci znalazłem, że narcyz to fantazja, ale że na tej samej stronie był kwiat nazwany „niezapominajek”, więc autora trudno traktować poważnie.

 

Pod grudzień chcą się też podłączyć:

poinsecja – wilczomlecz nadobny, gwiazda betlejemska (Euphorbia pulcherrima Willd. ex Klotzsch), u Indian będąca symbolem czystości, najpiękniejsze nazwy nosząca po hiszpańsku: pastora, corona del Incaflor del Inca, flor de noche buena (kwiat świętej nocy wigilijnej), estrella federal – brzmi to pięknie i bez tłumaczenia. Ponieważ gwiaździsty układ liści poinsecji kojarzony był z Gwiazdą Betlejemską, a kolor czerwony z krwią, dlatego symbolizuje ona również ofiarę Jezusa na krzyżu – stąd po hiszpańsku zwana jest również pascuero flor de pascua.

jemioła (Viscum album L.) – pasożyt ale leczniczy (CardiosanNeocardinę robi się właśnie z jemioły), w dodatku zapewniający szczęście domowi, w którym ją zawieszono. Kiedyś można się było pod nią bezkarnie (tzn. przedmałżeńsko) całować, ale dziś można się całować wszędzie, więc rola jemioły jakby zmalała.

ostrokrzew kolczasty (Ilex aquifolium L.) – drzewo święte dla Rzymian (więc pewnie i Etrusków),  Celtów, wczesnych chrześcijan i średniowiecznych rycerzy – bo w heraldyce symbolizowało prawdę, nad którą (podobno) nic cenniejszego w kodeksie rycerskim nie było. Drewno ostrokrzewu cenione było przez snycerzy i rzeźbiarzy – białe i delikatne wciąż jest idealnym materiałem do inkrustacji i odtwa­rza­nia precyzyjnych detali. Lud zaś uważał ostrokrzewy za obronę przed piorunami i złymi czarami i sadził je w pobliżu domostw. Pewnie dlatego różdżka Harry’ego Pottera zrobiona była z ostrokrzewu.

 

Kamienie dla urodzonych w grudniu są trzy.

Turkus – tradycyjnie ma zapewniać dobre notowania u Fortuny. Używany – i aż nadużywany – od tysiącleci w zdobnictwie (wysadzana turkusami jest np. pogrzebowa maska Tutenchamona).

Anglicy i Amerykanie wiążą go z 11-tą rocznicą ślubu, Francuzi – z rocznicą 18-tą, Hiszpanie – z 44-tą (!), a my z żadną.
I słusznie, bo „idź złoto do złota, my Polacy w żelezie się ino kochamy”: rocznica 11. to u nas stalowa.

Ten sam jubiler, który twierdzi, że cytryn sprzedawany w jego sklepie pomaga się pozbyć cellulitu i przynosi ulgę przy wrzodach żołądka, wymyślił, że kupowane u niego turkusy sprzyjają precyzyjnemu formułowaniu myśli i zrozumiałemu stylowi wypowiedzi, inspirują do szczerości wobec siebie samego, wpływają na błędnik (prawda o sobie może zachwiać?), łagodzą bóle reumatyczne, stosowane są przy nadkwasocie (jak – tego, niestety, nie podaje), pomagają przy zwalczaniu infekcji wirusowych, problemów żołądkowych (zauważmy, że cytryn jest tylko na wrzody), wzmacniają serce (facet powinien przerobić stary slogan na „prędzej pęknie ci serce… jeśli nie kupisz u mnie topazu”), płuca i układ oddechowy.
Wciąż nie mogę nic znaleźć o wpływie na wiązanie krawatów i utrzymanie ciąży.

 

Cyrkon – w średniowieczu symbol bogactwa, honoru i wiedzy, jako klejnot rozprasza światło prawie tak samo jak diament, choć dużo trudniej go oszlifować, bo jest nad wyraz kruchy.

Autorzy strony <http://www.mindat.org/min-4421.html> podają o cyrkonie mnóstwo bardzo mądrych informacji, wykresów, diagramów, wzorów, struktur, liczb i symboli, nawet to, jak minerał ten nazywa się po węgiersku, serbsku i szwedzku („cyrkon”). Ale nie piszą ani słowa, na co działa, ani co symbolizuje. Jest więc miejsce dla mnie: myślę, że cyrkon powinien być kamieniem nawigatorów (bo cyrk-iel) i meteorologów (bo cyrk-ulacja), więc ogólnie: żeglarzy, którzy muszą wyznawać się na cyrk-lach, cyrk-ulacjach i cyrk-umferencjach w jak najszerszym zakresie. I to by się zgadzało, bo gdzieś tam wyczytałem, że cyrkon wzmaga w swoim posiadaczu poczucie honoru i mądrość. Wypisz wymaluj, cechy żeglarza-dżentelmena lub lady-żeglarki.

Cyrkon występuje głównie w Indochinach, na Sri Lance i w Indiach; u nas – jak zwykle – koło Szklarskiej Poręby, a dla amatorów-detalistów – w piaskach plażowych nad Bałtykiem.

Nie mylić z cyrkonią, która jest kamieniem syntetycznym, czyli fałszywką.

 

Tanzanit – tu znów pachnie komercją. Minerał został odkryty (w Tanzanii, to jasne) w 1967, wpro­wa­dzo­ny na rynek przez Tiffany’ego, a rozsławiony przez Elizabeth Taylor.

Największy na świecie naturalny tanzanit, wydobyty w 2005, waży 16839 karatów czyli 3,38 kg (7.46 lb).

Na klejnot grudnia wybrało tanzanit w 2002 Amerykańskie Stowarzyszenie Handlu Kamieniami Szlachetnymi (American Gem Trade Association) i był to pierwszy klejnot dodany do listy kamieni związanych z datą urodzin od roku 1912. Takich list było (jest) kilka, wszystkie są ustalane przez jubilerów i hurtowników klejnotami. Niech zgadnę dlaczego…

 

W językach słowiańskich i bałtosłowiańskich
dwunasty miesiąc roku to:

białoruskiснежань [snieżań]
bośniackidecembar
bułgarskiдекември [dekembri]
chorwackiprosinac
czeskiprosinec
kaszubskigòdnik (też: gòdan, grëdzéń)
litewskigruodis
łatgalskizīmys
łużycki (dolny)zymski (też: december)
łużycki (górny)december (też: hodownik)
łotewskidecembris
macedońskiдекември [diekiembri] albo снежник [snieżnik]
rosyjskiдекабрь [diekabr’]
serbskiдецембар [decembar]
słowackidecember
słoweńskidecember (też: gruden)
ukraińskiгрудень [grudeń]
żmudzkigroudis

 

Przysłowia związane
z grudniem:

Gdy zamarznie pierwszego grudnia,
wyschnie niejedna studnia.

Grudzień – łudzień.

Grudzień – studzień.

Grudzień – trudzień.

Grudzień ziemię grudzi
dla zwierząt i ludzi.

Grudzień ziemię grudzi,
a izdebki studzi.

Jeśli w grudniu często dmucha,
w marcu, kwietniu będzie plucha.

Miesiąc grudzień wielki żmudzień
i nie lada izb wystudzień.

Mroźny grudzień i wiele śniegu
– żyzny roczek będzie w biegu.

Suchy grudzień – sucha wiosna i suche lato.

W grudniu po południu.
W grudniu, w dniu zielonych świątek…
[np. oddam ci w grudniu… t.j. nigdy]

Z grudniem,
kto ziemi pod łąki nie gnoił,
już w marcu późno
i będzie się boił.

Większość przysłów (i po części pisownia) za:
Adalberg, Samuel. Księga przysłów, przypowieści i wyrażeń przysłowiowych polskich.
Warszawa : Druk Emila Skiwskiego, 1889-1894.

 


 

kr